Buck 65
Dirtbike 1/3
[własnym sumptem; 4 września 2008]
O co tu chodzi? „Dirtbike" to upłynniona wersja odrzutów Bucka 65, które mu się po latach nagromadziły, a „Lettersongs" to pierwsza z trzech części tego rezyduum, zapisana w formacie mp3. Ściągnąłem to sobie z internetu parę tygodni temu. Nie to żebym kogoś okradał; Buck 65 na swoim blogu dał zielone światło, więc wystarczy wpisać „Dirtbike 1/3" w wyszukiwarce i plik można bez obaw zapisać na dysku, dzielić się, wysyłać kolegom i rodzinie. Materiał w tej formie nie dożyje formalnej premiery czy to fizycznej czy to zdigitalizowanej.
Zatem jakim prawem bezczeszczę gościnne łamy naszego ulubionego serwisu muzycznego czymś tak nieoficjalnym? Ano, wychodzę ze szlachetnie antybiurokratycznego założenia, że o ile coś jest dobre, to kwestie organizacyjno-prawne są drugorzędne, vide casus „Mallory” z sesji dla XFM. A to nie dość, że jest dobre, to jeszcze zasługuje na uwagę przez wzgląd na czynnik ludzki. No bo jeśli koleś, który chodzi po mieście w burym szlafroku obskury, mieszka w jakiejś szopie, gdzieś w dzikiej Kanadzie, codziennie rano jak każdy śmiertelnik przed pójściem do pracy pije czarną kawę, zamiast odbijać światła neonów złotą armaturą szczęki, wożąc się po mieście białymi limuzynami, które na wyposażeniu mają latynoskie księżniczki i drogi francuski szampan, wypuszcza dobry materiał, w który włożył sporo serca w systemie non-profit, to ja mu się bardzo nisko kłaniam.
Buck 65 to przemiły, młody człowiek, który w dodatku wie, co to jest poczucie humoru, ale miało się czasem wrażenie, że momentami niepotrzebnie się spina. Na „Dirtbike 1/3" nadęcia nie uświadczymy, jest za to sporo ujmującego pajacowania, jak w przypadku waitsowskiego, pijackiego coveru-parafrazy przesławnego gadającego kota z YouTube, skitu „I like to move it, move it” czy dobrotliwego, rubasznego pozowania na białą wersję 50 Centa.
Na szczęście nie ma tu przegięcia w stronę irracjonalnej hurra-śmieszności i żarciki to tylko jedną z części składowych „Lettersongs". Co jeszcze znajdziemy w tym 66-minutowym secie? Trochę starego dobrego Bucka w wersji country, sporo Bucka w wersji disko, co jest bardzo przyjemnym zaskoczeniem, Bucka w genialnym, psychodelicznym duecie z jakąś uroczą młodą damą, Bucka w duecie z Adamem Druckerem (Dose One), Bucka śpiewającego urocze ballady o Jezusie i znajomych Jezusa, a także nową instrumentalną wersję Bucka. Wszystko to niby lo-fi, zasilane bitami armii anonimowych producentów, które brzmią jak ascetyczne, miałkie podkłady „To The 5 Boroughs” Beastie Boys, ale daj Bóg więcej takiej produkcji gatunkowi hip-hop.
Właśnie się dowiedziałem, że do ściągnięcia jest już „Dirtbike 2/3", więc pędzę do wyszukiwarki. Generalnie nie ma znaczenia czy Buck 65 udostępni kiedykolwiek część trzecią, albo czy zdecyduje się całość obrobić, wygładzić i wydać pomiędzy następnym albumem solowym i debiutem projektu Bike For Three!. Liczy się fakt, że ktoś robi takie rzeczy dla samej radości tworzenia no i dla fanów, po prostu. Może to taka tania, podstawówkowa podjarka, w wersji anty-Babilon, ale czuję się tym autentycznie pokrzepiony.
P.S. Fotka pochodzi z londyńskiego koncertu Bucka 65, z 24 października 2007. „Dirtbike 1/3" okładki nie posiada.