Ocena: 7

Baaba

W Akwarium

Okładka Baaba - W Akwarium

[Lado ABC; 23 maja 2008]

Tak się składa, że w tym roku pokolenie post-yassowców podbija serca głównie płytami koncertowymi. Porzucenie nieco podręcznikowych i odrobinę zmanierowanych zagrywek na rzecz niczym nieskrępowanej improwizacji z uwypukleniem energii oraz nagłych zmian tempa to niewątpliwie zalety takich wydawnictw. Oczywiście wiele pozytywnego można powiedzieć także o studyjnych dokonaniach Sing Sing Penelope czy Ecstasy Project, ale muzycy, którzy w największym stopniu sprawdzają się w warunkach koncertowych, postanowili utrwalić owe efekty w formie płytowej. Na początku roku zachłannie sięgaliśmy na półkę po dźwięki autorstwa Pink Freud. „Alchemia” otwierała uszy na muzykę rodem z lat 70., a zwłaszcza jazz w wydaniu Weather Report, a więc zdominowany przez brzmienie instrumentów klawiszowych. Potwierdzała to obecność kompozycji autorstwa Joe Zawinula w zestawie, a także gościnny udział pianisty Marcina Maseckiego, który zrobił ogromny użytek z organów Hammonda B3. Teraz przychodzi nam zwrócić uwagę na koncertowe wydawnictwo innego ważnego zespołu obracającego się w klimatach jazzowych. Zmieniamy miejsce, czas i okoliczności. Jest grudzień 2007 roku, a do klubu „Akwarium” właśnie zawitała grupa Baaba.

To co pierwsze zwraca uwagę w przypadku zarejestrowanego warszawskiego występu to jego reprezentatywność. Trzeba powiedzieć, że rzeczywiście tak mniej więcej brzmią koncerty Baaby. Jest sporo miejsca na elementy free jazzowe, co objawia się w różnorodnych, saksofonowych zagrywkach Tomka Dudy, który swobodnie przechodzi od lirycznych, łatwo wpadających w ucho fraz do hałaśliwego, świdrującego jazgotu. I niekoniecznie zahacza w tych poczynaniach o ekstremum. Poza tym mamy kilka odniesień do muskularnego rocka, zwłaszcza w „Bartok, Webern”, gdzie gitarzysta Bartosz Weber napina mięśnie, rozkręca wzmacniacz i wplata motyw z „Iron Man” grupy Black Sabbath. To oczywiście także pewna forma żartu, bo panowie równie często, co instrumentami, posługują się absurdalnym poczuciem humoru, czego dowodem jest także „15 Min. Break”, na płycie skrócone tylko do 6 minut. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o elektronicznych naleciałościach. I choć jest ich zdecydowanie mniej niż na studyjnym „Poope Musique” to przykładowo takie „12” czy „Szczepan” (jeden z najbardziej chwytliwych momentów na całej płycie!) oparte są w dużej mierze na zapętlonych samplach lub instrumentalnych motywach. Wszystko to nagrane w bardzo dobrej jakości, nieco skrócone i minimalnie lepsze od koncertowego zapisu poczynań grupy Wojtka Mazolewskiego.

Piotr Wojdat (22 października 2008)

Oceny

Piotr Wojdat: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Jędrzej Szymanowski: 6/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Średnia z 5 ocen: 5,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także