Benoît Pioulard
Temper
[Kranky; 14 października 2008]
Przyszła jesień, grzane wino znów jest w modzie, a wszyscy szukają płyt odpowiednio komponujących się z powoli dogasającą aurą. Sama częściej niż zazwyczaj sięgam po „Moon Safari”, męczę składankę „After Dark”, oglądam „Eternal Sunshine…”, podsłuchuję po kątach „He Poos Clouds” Final Fantasy i czekam z niecierpliwością na „Howling Songs” Matta Elliotta (generalnie daję się ponieść październikowej fali blazy). Gdyby słodycz smutku nie była tylko iluzją z książek romantyków, można by powiedzieć, że czai się w tym dołowaniu jakaś perwersyjna przyjemność. A tak ów zjawisko zdaje się być tylko okresową słabością dla subtelnego piękna, jakie kryje się w jesiennej melancholii. Benoît Pioulard doskonale to wykorzystał, tworząc jeden z najpiękniejszych i najmocniej działających na wyobraźnię albumów tego roku.
Aż dziw bierze, że ten zaledwie dwudziestoczteroletni chłopak nie jest ze Szwecji. Tak naprawdę nazywa się Thomas Meluch, urodził się w Michigan i jest zapalonym fotografem. Jednakże oprócz lekko folkowego songwritingu połączonego z ambientową estetyką w muzyce Pioularda nie ma nic, co kojarzyłoby się z Ameryką Północną. Chyba, że jakimś nadmorskim miasteczkiem, ukrytym w Nowej Funlandii, o której swojego czasu pisała Annie Proulux w „Kronikach Portowych”. „Temper” to przede wszystkim album tęsknoty, od którego bije chłód skandynawskich wybrzeży, gdzieniegdzie słychać szum oceanu, a każdy utwór, zwykle nie liczący sobie nawet trzech minut, to krótka impresja pochwyconego w locie uczucia. Oprócz typowych kawałków przypominających muśniętą odrobiną elektroniki hybrydę „Walking” The Dodos i „Blue Ridge Mountains” Fleet Foxes, jest kilka takich jak „Sweep Generator” czy „Ardoise”, tworzących swego rodzaju niemniej urzekające ambientowe tło.
Ciężko ująć w słowa nieuchwytne piękno „Temper”, czar rozpościerany nad słuchaczem z każdym rozbrzmiewającym dźwiękiem. Mnie kojarzy się ono z dopijaniem resztek herbaty, choć może dla nas zbyt słodkiej, po osobie, która dawno temu wyszła, wtulaniem się w poduszkę, na której leżała, w poszukiwaniu zapachu, który mógł wciąż być na niej obecny. Pioulard w odmalowywaniu tego obrazu jest na tyle sugestywny i angażujący emocjonalnie, że stworzona przez niego impresja staje się w naszej wyobraźni niemal namacalna.