The Notwist
The Devil You + Me
[Big Store; 2 maja 2008]
Czasem odwiedzam Internet i gdy akurat czytam, co piszą o The Notwist, a piszą, że na następcę „Neon Golden” musieliśmy czekać sześć lat, to na usta ciśnie mi się popularny cytat z klasyka polskiego dziennikarstwa muzycznego. Otóż „ja tak o tym nie myślę”. A to dlatego, że trzy lata temu ukazał się debiut projektu 13&God, który ostatecznie rozwiązywał kwestię godnego następstwa dla opus mangum bohaterów dzisiejszego odcinka. I jeśli przyznać mi rację, to z „The Devil You + Me” w ogóle nie ma problemu, ot wypadek przy pracy, no a jeśliby się ze mną kłócić, inwestując emocjonalnie, to proszę bardzo – najnowszy krążek The Notwist rozczarowuje na całej długości.
Ja wiem, że to strasznie tani chwyt tak się powoływać na „Neon Golden”, ale chodzi mi o to, że akurat w tej mikrokonwencji był to album-klasyk i wszystko, co dało się w ten sposób powiedzieć, już zostało powiedziane. Gdy wyszło „13&God”, wydawało się, że bracia Acher to rozsądni chłopcy i doskonale rozumieją powagę sytuacji, decydując się na krok w nieznane i poszerzenie wyeksploatowanego zestawu klocków o nowe, w dodatku pozornie niekompatybilne. Zaryzykowali i wyszło to świetnie. No ale przyszedł moment podjęcia kolejnej decyzji i zamiast dorzucać, The Notwist tym razem odchudzili arsenał, ograniczając się do niezbędnego minimum, robiąc krok w tył. Zostały może ze trzy klocki, ale i ta sama, wymięta instrukcja.
Mniej znaczy więcej, to fakt, ale najprościej rzecz ujmując, w tym wypadku, mniej znaczy za mało. Znajduje to również przełożenie na tę recenzję, którą spokojnie dałoby się zawrzeć w takim oto zdaniu: nowy album The Notwist składa się z jedenastu utworów utrzymanych w jednorodnej estetyce, z których każdy jest senny, nieinwazyjny i oszczędny. No ale okej, wszyscy wiemy, co to wierszówka. Podzielę się zatem dość luźnymi skojarzeniami, które zanotowałem sobie słuchając „The Devil You + Me”.
Całościowo polecam „The Devil You + Me” pasażerom Lufthansy, którzy mają poranny lot z Berlina do Madrytu i wystarczająco dużo czasu, by posiedzieć z godzinę na tarasie widokowym przy kawie, oraz mieszkańcom strzeżonych warszawskich osiedli na Kabatach, którzy chcą wieczorem wyprowadzić swojego pięknego psa o sprawdzonym rodowodzie i imieniu Władysław. Utwór siódmy nazywa się „Sleep” i jak na mój gust powinien być tytułowy, bo to termin, który idealnie oddaje stan rzeczy. Muszę przyznać, że „Where In This World”, które dla odmiany jest ładne i leniwe, wspaniale spełniło rolę tła dźwiękowego, gdy przedwczoraj pisałem list do dziekana. Reprezentantem mrocznego oblicza The Notwist jest „Alphabet” i słucha się tego wspaniale na zakupach w Almie, pomiędzy stoiskiem z dżemikami i pieczywem, gdy się przyłoży skroń do zielonego wózeczka, przejeżdżając koło stoiska z Redbullami, jak na deskorolce. I tak dalej.
No tak, powinęła im się noga, ale to jeszcze nie powód, by The Notwist nie lubić. Bo przecież w tym, co robią, jest jakaś taka urzekająca szczerość i skromność, która pozwala do bezsprzecznie wtórnego „The Devil You + Me” wracać bez uszczerbku na zdrowiu i z pewną dozą sympatii. Nie wyszło tym razem, ale może przy następnej okazji będą mieli na siebie lepszy pomysł. A to już całkiem niedługo, bo w kuluarach mówi się o drugim 13&God w 2009.