Ziemia Planeta Ludzi
Ziemia Planeta Ludzi
[Vytvornia OM; 15 września 2008]
O tym, czy wrocławski zespół Ziemia Planeta Ludzi zaczerpnął swoją nazwę od tytułu książki sławnego, francuskiego pisarza Antoine de Saint-Exupery’ego, tak naprawdę nie wiemy. Rozstrzygać tego też nie ma większego sensu, ale jedno jest pewne, na debiutanckim albumie tego jazzowego tria nikt nie czyta wspomnień pilotów z rejsów lotniczych, połączonych z długimi, filozoficznymi rozważaniami na temat egzystencji. Nikt w słowach nie pochyla się nad całą ludzkością niczym skrzydło samolotu nad widzianą z dużej wysokości Ziemią. Zawartość najnowszego dzieła „Ziemian” sprawia jednak, że warto zapiąć pasy, zatoczyć koło nad Wrocławiem i spojrzeć na całe zjawisko z szerszej perspektywy.
Tak się składa, że wraz z debiutanckim albumem, panowie dołączają do grona innych wrocławskich formacji, które poruszają się mniej więcej w tych samych rejonach, a które swobodnie, choć oczywiście nie zawsze, zachodzą na ogromne połacie muzyki jazzowej. Następuje też naturalna wymienność między formacjami. Szeregi „Ziemian” zasila Michał Karbowski z Robotobiboka, który przy pomocy gitary elektrycznej w specyficzny sposób wypełnia rolę kontrabasu czy gitary basowej. Brak takiego instrumentarium w zespole jazzowym to rzadkość, ale w tym przypadku nie sprawia wrażenia, że mamy do czynienia z niekompletnymi kompozycjami. Saksofonista Piotr Łyszkiewicz z Matplanety również dorzuca swoją cegiełkę. Potrafi zauroczyć lirycznymi, melodyjnymi frazami, nieco w duchu wczesnego Coltrane’a, choć oczywiście zgłaszając takie spostrzeżenie należy pamiętać o zastosowaniu odpowiedniej miary. Od czasu do czasu emanuje także free-jazzowmi, rozwichrzonymi atakami, w wersjach znanych chociażby z paryskich sesji Art Ensemble Of Chicago albo po prostu będącymi efektem przetapiania szamańsko-kosmicznej magmy wypływającej z nagrań Sun Ra. Z formacją Lestera Bowie łączy ich także spore nagromadzenie i częste odnoszenie się do muzyki etnicznej, a zwłaszcza tej z Czarnego Lądu. Udaje im się to osiągnąć dzięki włączeniu w bieg utworów takich instrumentów jak tabla czy marimba oraz wprowadzeniu quasi afrykańskich chórków do „Zangi”. Wspomniane przeze mnie wzorce są jednak stosowane w stopniu bardzo zachowawczym, zdecydowanie nie drastycznym, dlatego też słuchacz częściej łapie się na tym, że sama rytmika kompozycji (za perkusją Janek Słowiński) oraz powtarzalność motywów (także tych saksofonowych) przywodzi na myśl schematy zespołów post-rockowych.
Muzyka „Ziemian” na debiutanckim albumie nie jest nową jakością czy czymś przełomowym na skalę ogólnopolską. Nie ma też wiele wspólnego z klasyką gatunku. Można doszukać się sporo odwołań, ale najistotniejszy jest fakt, że doskonale wpisuje się w całą scenę około-jazzową i na tle nagrań Pink Freud czy Baaby raczej nie odstaje. Na koniec warto jeszcze dodać, że płytę miksował Marcin Cichy z duetu Skalpel, który odpowiada za surowe, nie wygładzone brzmienie. Brak elektronicznych ornamentów niech w tym przypadku posłuży za dodatkową rekomendację.