The National Bank
Come On Over To The Other Side
[Press Play Recordings; 11 lutego 2008]
Jakoś ostatnio na Gadu-Gadu cisną mi się opisy w stylu: „to jest smutny dzień dla inwestorów” i ogólnie częściej niż zwykle odkrywam w sobie emo-otchłań, więc w geście obronnym, by powetować straty poczynione przez porę roku, która w sensie emocjonalnym jak zwykle zaskoczyła drogowców, rozpaczliwie szukałem remedium w postaci jakiejś nowej, pocieszycielskiej muzyki pop. I niby coś tam znalazłem, ale wystarczy zerknąć na zajawkę, by zrozumieć, że bez skalpela się nie obyło. Cóż, stopień desperacji wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do temperatury.
Firmowane przez The National Bank konserwatywne podejście do robienia muzyki jest na pierwszy rzut oka urzekające. Bo czyż nie fajnie jest czasem skonstatować, że jednak ktoś jeszcze używa instrumentów tak zupełnie po bożemu? W dodatku wokal jest taki subtelny, melodie ładne i całość okraszona koronkowymi aranżacjami. Czemu więc pierwsza połowa płyty, poza „Home”, jest do wyrzucenia? Bo zupa była za słodka!
Kompozycje są banalne, wokal cukierkowy, a wyjałowione ze wszelkiej użyteczności zabiegi aranżacyjne irytują, na przykład w końcówce „Cubicle Man”. Te niefortunnie przedsięwzięte środki artystyczne ulegają skomasowaniu i krystalizacji w postaci absolutnie niestrawnego „Family”. Efekt to piosenka tak ohydnie podniosła i sztampowa, że mogliby ją nucić rosyjscy czołgiści w drodze na kolejny około-kaukaski front, a moja babcia, z rozrzewnieniem wspominająca czasy świetności Eurowizji, byłaby kontent, gdyby dowiedziała się, że taka muzyczna obscena nie jest nielegalna. I jeszcze ten obrzydliwy teledysk!
A przecież wystarczy, tak jak w „Home”, rozłożyć inaczej akcenty, zmienić uniform i złagodzić ton, by słuchacz nie udławił się stężonym lukrem i by wyszła z tego świetna kompozycja. Te pozornie nieuchwytne niuanse decydują o tym, że przy użyciu tego samego budulca udało się stworzyć, tak dobry utwór, jak „From That Day To This” i że pisząc o refrenie „śliczny”, nie mam na myśli „przesłodzony”. Cieszy też zręczne przejście w równie udany „The Balladeer” i poczciwa skromność „Something New”. Dalej jest najlepszy na albumie „Styrofoam” i dostojny, niemal house’owy closer „Make It Burn”. W ogóle ta część płyty brzmi jak uwokalniona wersja Jaga Jazzist, co nie jest jakimś sporym zaskoczeniem, gdy spojrzeć na rodowód The National Bank.
W związku z powyższym, jeśli chcemy mieć jesienno-zimowy odpowiednik „No Way Down” Air France, to należy sobie rozszyfrować skrót DIY i podług uznania dokonać selekcji materiału, najlepiej za pośrednictwem internetowych sklepów z muzyką zapisaną w formacie mp3. Gdyby bowiem zaufać autorom „Come On Over To The Other Side”, przybyłby nam jeszcze jeden powód do smutnego opisu na Gadu-Gadu.