Studio
Yearbook 2
[Information; 2 czerwca 2008]
Uprawiałem niepozorny netsufring w kleiste lipcowe popołudnie, gdy nagle zakrzyknąłem: o, nowe Studio! Ucieszyłem się jak małe dziecko. Zatarłem rączki, zarumieniłem się, uściskałem macochę i podskoczyłem do góry, z ręką do sufitu, jak ta ładna pani z teledysku „What a Feeling” zupełnie. Ubrałem trampki i chyżo pognałem do sklepu pani Ani, naprzeciwko, po Hubbę Bubbę, porobić z bratem balony. Anakolut na lato: biegnąc do domu, świeciło słonko, dziewczynki na podwórku bawiły się skakanką, chłopcy grali w piłkę, ziomy z dzielni paliły tyton i piły wino na ławce przed blokiem, Andrzejowa krzyczała na Andrzeja, że ten już nic nie może. Lato było w pełni.
Z tym Studio to całkiem komfortowa sytuacja, bo „Yearbook 2” można było wyglądać bez żadnej spinki, pogrążywszy się w żywotnej symulacji dziecięcej beztroski, trochę tak, jak się kiedyś czekało na nowe katalogi Lego w 1992, w 1993, aż do Mundialu we Francji. Wiadomo było, że dojdą całe zestawy i zupełnie nowe, pojedyncze klocki, ale i tak wszystko będziemy łączyć w strzeliste konfiguracje na tej samej, sprawdzonej zasadzie, co w roku ubiegłym i ubiegłym. Zero frenetycznego obgryzania paznokci, jak przy okazji, dajmy na to, tegorocznych M83 czy Cut Copy (to będzie wielkie rozczarowanie czy niewielkie?).
Tu naprawdę nie ma o czym pisać. Przepis na Studio jest niezmiennie prosty; przestrzenne brzmienie, automat perkusyjny, szczypta afrobeatu, gitary akustyczne i nie, gdzieniegdzie wokal, fajne efekty i klawisze. Jeśli chodzi o obowiązkowy namechecking, to mimochodem nasuwają się nienachalne skojarzenia z The Alan Parsons’ Project („Brown Piano”), Neu! i Kraftwerk („Escape from Chinatown”), a nawet Cut Copy i Air France („Impossible”). „Yearbook 2” to zbiór remiksów o solidnie dekonstruktywistycznym zacięciu. Najmniej oberwało się Kylie, natomiast z reszty oryginalnych kompozycji zostało naprawdę niewiele poza strzępkami wokalu, klawisza czy gitary tu i ówdzie. W związku z zastosowaniem tych samych, sprawdzonych na debiucie, zabiegów brzmieniowych (nacisk na repetycję i dostojną rozwlekłość) „Yearbook 2” jest w prostej linii w pełni zasadną kontynuacją „Yearbook 1”, a nie tylko kolekcjonerskim niezbędnikiem. I to bardzo fajna wiadomość, z tym, że to pieczołowite chuchanie na dźwiękowy trademark, w obliczu wyraźnie odczuwalnego braku czysto popowych i krótszych kompozycji, jak „No Comply”, troche mści się na autorach. I tak, na przyklad, moi znajomi używali już „Yearbook 2” do usypiania niemowląt, wypełnienia dźwiękowej pustki podczas porannego golenia i zmywania naczyń, a także by umilić babci jej babciną krzataninę w ogródku.
No ale dobrze już, nie ma się co czepiać. Nowe Studio to rzecz z gatunku tegorocznego Air France. Bezkolizyjna, nieprzeintelektualizowana muzyka na lato, na narty, do medytacji, na randkę, do auta, na zimę, do biblioteki, na piknik, do zmywania naczyń, na łódkę Bols i do Pałacu Prezydenckiego. Do „Yearbook 2” nie dołączono instrukcji obsługi, więc to od nas zależy jej przeznaczenie i preferowana metoda konsumpcji. No a gdyby mnie ktoś zapytał, zaproponowałbym wykorzystanie funkcji repeat w odtwarzaczu, by tak jak ja, popijając lemoniadę i ugniatając poły leżaka, czekać na „West Coast 2” i na „Yearbook 3”. A teraz wybaczcie, bo w międzyczasie idę pobawić się w berka na podwórku.