Ocena: 6

Crystal Castles

Crystal Castles

Okładka Crystal Castles - Crystal Castles

[Last Gang; 18 marca 2008]

Czas przestawić zegarki i wyrzucić kalendarze. Chyba już wszyscy się połapali, że żyjemy w latach osiemdziesiątych, nawet ci, dla których to nie jest powtórka z rozrywki. W samym tylko roku bieżącym, na skutek intensywnego eksploatowania wątków z dziewiątej dekady ubiegłego wieku, na nieboskłonie zarysowało się bogate spektrum doznań, barw i dźwięków. Niewinno-proustowskie opowieści M83 o młodości, zakwitaniu i pierwszych ważnych uczuciach; tandetne disko-romanse Cut Copy, wyłącznie dla pięknych i bogatych; zmartwychwstały, tradycyjnie androgyniczny Prince pod postacią Juvelena; w końcu stęchły powiew peerelowskich dansingów, z Frankiem Kimono nawołującym do promiskuityzmu w motoryzacyjnych okolicznościach przyrody. Kanciasty ten kolaż. Do tego wszystkiego czas teraz dorzucić mikrokosmos pierwszych gier komputerowych spod znaku ATARI, który promują bohaterowie dzisiejszego odcinka, Crystal Castles.

Crystal Castles długo się na tę imprezę szykowali, obok remiksów, głównie od strony formalnej i piarowskiej. To niby tylko przypadek, że kultowa gra na ATARI nazywa się tak samo jak marka, którą firmują Kanadyjczycy. Imidż uzyskany, choćby i za cenę plagiatu (vide okładka EP-ki „Alice Practice” z zepsutą Madonną), plus historyjka, według której tytułowy kawałek z tejże EP-ki to nagrany impromptu test mikrofonu. No właśnie, EP-ka i ten złowrogi tag: ataricore. Innymi słowy, feeria agresywnych ośmiobitowych dźwięków rodem z ATARI, wypluwanych ze sporą częstotliwością i natężeniem oraz przesterowany wokal Alice. Okej, może i jedno takie „Alice Practice” jest intrygujące, ale po co komu cztery razy to samo? Tak było na EP-ce; na długogrającym debiucie zabrakło tylko „Dolls”, choć przyznać trzeba, że rozpuszczone w materii pozostałych utworów, te trzy podrygi ulegają dyfuzji i nie przeszkadzają.

Na początek Crystal Castles serwują nam świetne, transowe, ale niespecjalnie taneczne, „Untrust Us”. Prymitywna, chwytliwa melodyjka, wystukana na ATARI no i ciekawie, choć monotonnie, zsamplowany wokal. „Crimewave”, kolaboracja z HEALTH, to właściwie bliźniaczy konstrukt, tyle, że nieco bardziej rozbudowany od strony, tak dźwiękowej, jak i wokalnej. „Air War”, jak za pociągnięciem magicznej dźwigienki przenosi nas w świat Mario i jego grzybków, żerując na drzemiącej w nas nostalgii. Pod koniec, utwór ładnie się rozwija i nieśmiało zahacza o rejony zarezerwowane dotychczas dla M83. M83? No właśnie, do tego można się bujać co najwyżej na stołeczku. A gdzie tanzfaktor? Choćby przy okazji „Courthsip Date”. Lekki ukłon w stronę Justice, w wydaniu lo-fi; przyjemny dziewczęcy wokal Alice, trochę w stylu Uffie, ciężki drone, zastępujący bas i pierwszorzędny ośmiobitowy kolaż na okrasę. „Good Time” to udana kontynuacja powyższego numeru, rozbrajająco urocza, głównie za sprawą śpiewu a la CocoRosie. „1991” i „Vanished” to już bardziej radykalny skręt w stronę parkietu. Ciekawie wypada „Black Panter”; coś jak naspidowane podkłady Johana Agebjörna dla Sally Shapiro, z dodatkiem cicho wykrzyczanych (!) partii wokalnych. Na koniec niespodzianka; Crystal Castles serwują nam prześliczną balladę na gitarę akustyczną, wokal i nieśmiałe efekty, niemal shoegaze’ową, bez żadnych ataricore’owych naleciałości.

Nie mam więcej pytań. Crystal Castles zrobili to, co zrobić mieli, udanie rekonstruując ośmiobitowy dyskurs ATARI. Oczywiście nie ma co podejmować prób wartościowania; wiadomo, że lata 80. to coś znacznie więcej niż gry komputerowe. Ale od tego są inne działy w supermarkecie, po których z radością oprowadzą Was wspomniani na wstępie specjaliści.

Łukasz Błaszczyk (16 czerwca 2008)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Piotr Wojdat: 5/10
Paweł Ćwikliński: 2/10
Średnia z 5 ocen: 5,4/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Looknij
[12 lipca 2010]
krótka recenzja drugiej płyty CC:
http://informatorkulturalny.blogspot.com/2010/07/crystal-castles.html

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także