Ocena: 7

Have A Nice Life

Deathconsciousness

Okładka Have A Nice Life - Deathconsciousness

[Enemies List; 25 stycznia 2008]

„Deathconsciousness” szybko zyskało sobie spore grono słuchaczy. Słuchaczy, co należy podkreślić, zapatrzonych w dzieło Have A Nice Life. Omawiany album powoli, ale systematycznie staje się kultowy. Kultem natomiast obdarza się płyty specyficzne, niekoniecznie genialne – wystarczy, aby miały właściwości, dzięki którym zostaną zapamiętane na co najmniej dobrych kilka lat. Dokładnie tak jest z tym wydawnictwem. Tyle tylko, że brakuje decydującego kroku lub „kropki nad i”, jak ktoś woli. Ale po kolei.

Have A Nice Life obrało specyficzny kierunek. Całość teoretycznie opiera się na wspominaniu lat poprzednich, z naciskiem na lata 80., o czym może świadczyć produkcja, post-punkowa aura czy wreszcie zimna atmosfera. Jednakże czasy dzisiejsze także ogrywają znaczącą rolę. Modne ostatnio drone’y nadają eksperymentalny szlif, a post-rockowy shoegaze wprowadza sporo świeżości i jasno podkreśla, że Have A Nice Life to zespół mimo wszystko XXI wieku, choć zanurzony w sentymentalizmie. Panowie Berretta i Macuba opierając się na historii zapewne zmyślonej sekty, stworzyli dwupłytowe dzieło na swój sposób intrygujące i po prostu oryginalne.

Psychodeliczny opener „A Quick One Before The Eternal Worm Devours Connecticut” świetnie zwiastuje to, co czeka nas przez kilkadziesiąt następnych minut. Przed głównym daniem wcześniej do akcji wkracza przebojowy post-punkowy „Bloodhail”; nagranie trochę jakby z innego wymiaru, natomiast po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty sami dojdziemy do wniosku, że bez tej piosenki „Deathconsciousness” sporo by straciło. Zabawy z melodią trwają tylko chwilę. Po „Bloodhail” następuję kilka dłuższych utworów, zanurzonych w dużym stopniu w brzmieniu lo-fi. Szorstkości ponadto dostarczają drone’y i niewyraźne, schowane nieco wokale. Przy „Telephony” odżywa na chwilę nowofalowa atmosfera, jednak i ona ginie pod naporem końcówki pierwszej płyty, gdzie można usłyszeć przez moment nawet apokaliptyczny neofolk czy też chropowaty ambient. Druga odsłona rozpoczyna się numerem “Waiting For Black Metal Records To Come In The Mail”, charakteryzującym się dosyć mocnym gitarowym łomotem (cóż, tytuł zobowiązuje), acz podszytym w dużym stopniu shoegazowym przewrotnym pięknem. Co zapewne nie dziwi, automatycznie następuję zmiana nastroju. Na wysokości „The Future” obcujemy z zapętlonym motywem elektronicznym. „Deep, Deep” obok „Bloodhail” jest najbardziej przebojowym momentem płyty, choć porównując do poprzednika, zdecydowanie mniej dopracowanym pod względem brzmienia. „I Don’t Love” niestety trochę odstaje od reszty, zaś zamykający „Deathconsciousness” „Earthmover” to podróż w głąb samego zespołu. Mówiąc wprost: Have A Nice Life w pigułce.

Mamy więc przed sobą zajmujący, długi materiał, którego na dodatek słucha się bardzo dobrze i pomimo złożoności dosyć gładko. Żeby jednak wkroczyć wśród najlepszych potrzeba trochę więcej. Świetne momenty przeplatają się ze średnio udanymi. Amerykanie zapewne pragnęli umieścić na jednym longplayu kilkadziesiąt różnych motywów. I rzeczywiście, zadanie zdali na medal, ale ‘jedynie’ brązowy. Świetny krążek, mimo że nie wybitny. A była szansa...

Krzysiek Kwiatkowski (13 czerwca 2008)

Oceny

Paweł Ćwikliński: 9/10
Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Przemysław Nowak: 6/10
Artur Kiela: 5/10
Mateusz Krawczyk: 5/10
Jakub Radkowski: 4/10
Średnia z 14 ocen: 6,85/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: ryjek669
[14 lutego 2010]
recenzja jest trochę bzdurna i niedomaga stylistycznie. moim zdaniem album jest przegenialny, mimo, iż napięcie rzeczywiście w paru momentach spada. earthmover to jeden z najpiękniejszych kawałków jakie słyszałem.
Gość: !
[25 grudnia 2009]
jest idealny.
Gość: kor
[18 sierpnia 2009]
Całkowie się nie zgadzam z tą 'recenzja', a już napewno nie z ocena końcowa.Album jest wybitny i tylko po 'polskich recenzentach' można było spodziewać się tak nędznej opinii. pozdrawiam

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także