Ocena: 6

Miloopa

Unicode

Okładka Miloopa - Unicode

[Gig Ant; 1 kwietnia 2008]

Miloopa to zespół, który długo pracował na popularność, prezentując na licznych koncertach autorskie połączenie jazzowych i elektronicznych brzmień z drum’n’bassową motoryką. Wyznaczyło to punkt odniesienia dla dalszej działalności grupy, którego potwierdzeniem była wydana trzy lata temu płyta. Mnie się ta Miloopa podobała. „Unicode” przynosi jednak trochę zmian.

Jak gdyby zespół sam w sobie nie był marką, info o nowej płycie bije po oczach wiadomością o zaangażowaniu znanego producenta, który miał zapewnić, że zespół będzie brzmiał jak z importu. Nie do końca wiadomo po co, skoro głównym atutem grupy był jej własny, oryginalny styl. Niestety jazzowe inklinacje odbijają się na „Unicode” jedynie dalekim echem, przez co muzyka straciła sporo wyrazu. Przyznać natomiast należy, iż to, co na płycie się znalazło, brzmi znakomicie i cieszy fakt, że polskie produkcje nie odstają w tym aspekcie od zagranicznych. Przewijające się jednak tu i ówdzie stwierdzenie o „nowoczesnych, elektronicznych brzmieniach” to - delikatnie mówiąc - pomyłka, bo w ten sposób to pół Londynu grało już dziesięć lat temu. Nie pomaga tu nawet znaczne w porównaniu do „Nutrition Facts” zróżnicowanie stylistyczne. Przeplatanie surowych dramów z bardzo łagodnymi momentami oraz wycieczki w stronę dubu i house’u czynią muzykę grupy bardziej nieprzewidywalną, ale nie na tyle, żeby stanowić nową jakość. Miloopę wyróżnia tu chyba tylko fakt, że są zespołem instrumentalnym i na żywo są w stanie zaprezentować wszystkie walory brzmieniowe bez szczególnego wsparcia ze strony komputerów.

Miloopa jest mniej jazzy, za to trochę bardziej poshy. Duży krok w stronę popu wykonany w dwóch otwierających album utworach może przybliżyć zespół do playlist dużych rozgłośni i składanek z „nowoczesnymi, elektronicznymi brzmieniami”. Nawet w tych najprzystępniejszych kawałkach bardzo mało jest jednak melodii. Wiodącą rolę przejmują: mocny, basowy groove oraz wokale. W rolę MC wciela się Wojtek „Monter” Orszewski, ale najwięcej do powiedzenia – a raczej wyśpiewania – ma Natalia Lubrano. Trąbka, klawisze i didgeridoo są w zasadzie tylko ozdobnikami dla rytmu oraz jej głosu, prawie tak czarnego, jak prawie czarny Barack Obama. Prawie robi wielką różnicę i pewnie zrobi Obamie, bo śpiew Natalii, łączący słowiańską zwiewność z funkową energią, pod względem łatwości z jaką wpada w ucho zostawia daleko w tyle wszystkie piosenkarki konserwatywne, o żonach byłych prezydentów nawet nie wspominając.

Te wszystkie uwagi i małe zgryźliwości tracą na znaczeniu wobec faktu, że płyty po prostu dobrze się słucha, a przynajmniej połowa utworów świetnie sprawdzi się i na imprezie. Tu z resztą jest pies pogrzebany: słuchanie tej muzyki w domu jest ledwie substytutem. Prawdziwa moc nowych nagrań wrocławskiego kwintetu ujawnia się w pełni dopiero podczas występów na żywo. Miloopa to wybitnie koncertowy zwierz.

Mateusz Krawczyk (29 maja 2008)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także