Ocena: 6

Alien Autopsy

Alien Autopsy

Okładka Alien Autopsy - Alien Autopsy

[Musty; 2008]

„White Men Can’t Jump”. Kto by przypuszczał, że ta stara koszykarska prawda okaże się idealną metaforą dla sytuacji na polskim rynku gitarowej muzyki pop. Przed Alien Autopsy (warto zaznaczyć, Renton jeszcze wtedy nie zadebiutował) żadnemu rodzimemu zespołowi nie udało się nagrać tak dobrej płyty inspirowanej dokonaniami The Clash i The Jam, mogącej z powodzeniem rywalizować z grupami kontynuującymi w prostej linii to muzyczne dziedzictwo. Jak na ironię, kiedy już pojawia się taki zespół, okazuje się, że w trzech czwartych są to po prostu Anglicy mieszkający na stałe w naszym kraju. Okazuje się, że musieli oni osobiście przyjechać do Polski, żeby pokazać nam jak to się robi na Wyspach. Nie bądźmy jednak ksenofobami, najważniejsze, że wydawnictwo tej poznańskiej kapeli idzie na nasze konto i wreszcie możemy się pochwalić prawdziwie brytyjską muzyką znad Wisły (a konkretnie znad Warty).

A pochwalić się jest czym, bowiem debiut Alien Autopsy nie tylko zostawia w tyle wszystkie dotychczasowe próby naśladowania klasycznego brytyjskiego punka na rodzimym poletku, ale wręcz przerasta poziomem ostatnie wydawnictwa takich zespołów, jak Art Brut czy Dogs. Okładka płyty przy słabym oświetleniu z powodzeniem imitująca „Rocket To Russia”, mogłaby sugerować wpływy sceny nowojorskiej, ale tych akurat w twórczości poznaniaków jest stosunkowo niewiele. Przez ponad trzydzieści minut dominuje żywiołowość i energia, surowe brzmienie i klasyczna punkowa stylistyka, oparta na doskonale skrojonych gitarowych riffach, w której nie ma miejsca na żadne klawisze i inne przeszkadzajki. Niektóre wielogłosowe wokale i akordowe rozwiązania melodii jako żywo przypominają twórczość Paula Wellera i spółki. Cały materiał jest równy i właściwie każdy kawałek mógłby pełnić rolę singla. Wrażenie robią zwłaszcza takie momenty, jak clashowy „Expecting Myself”, wybrany na singla „Honda”, agresywny, niemal libertinesowski „Annie Was”, klasycznie rockandrollowy „Debbie 22” czy wyjątkowo liryczny „Deleted Scenes”. Świetne wrażenie całości psuje trochę ostatni na płycie „F-16”, z zupełnie niepotrzebnie wtrąconymi wersami po polsku (teraz wiem jak muszą się czuć Anglicy słuchający niektórych polskich wykonawców, kaleczących ich rodzimy język). Przyjmijmy więc, na potrzeby odbioru tej płyty, że ocena przyznana jest za pierwsze dziesięć utworów.

Można teoretycznie zarzucić Alien Autopsy, że w 2008 roku wykonują muzykę totalnie nieświeżą i absolutnie nieoryginalną, że powtarzają patenty, które wyeksploatowała przed nimi połowa brytyjskiej (niemałej przecież) sceny w XXI wieku. Można, tylko po co? Bez tego rodzaju kalkulacji naprawdę bardzo przyjemnie słucha się tej płyty. A przecież ostatecznie to jest najważniejsze, czyż nie? Poza tym przynajmniej z jednego powodu takie oskarżenia będą nieuzasadnione. Największą zaletą grupy jest bowiem fakt, że jej muzycy nie usiłują za wszelką cenę podążać w stronę mainstreamu i nie faszerują swoich kompozycji komercyjnymi zabiegami mającymi na celu podbić ich potencjał przebojowy. Dzięki temu ich styl należy określić raczej jako rockandrollowy niż nachalnie indie-rockowy. A nawet jeśli komuś ta subtelna różnica nie wystarcza, to w obronie Alien Autopsy pozostaje jeszcze stara, sprawdzona maksyma – lepiej późno niż wcale.

Przemysław Nowak (25 maja 2008)

Oceny

Przemysław Nowak: 7/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Kamil J. Bałuk: 3/10
Średnia z 3 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także