Ocena: 7

Someone Still Loves You Boris Yeltsin

Pershing

Okładka Someone Still Loves You Boris Yeltsin - Pershing

[Polivinyl Records; 8 kwietnia 2008]

Jeśli spytałbym Maurycego, mojego małego kuzyna, który siedzi za mną w fotelu i patrzy mi przez ramię, co sądzi o płycie „Pershing”, prawdopodobnie nie wspominałby o polityce. On się na niej nie zna, a Borys Jelcyn jest dla niego postacią tak samo ważną jak Tony Halik i Sean Connery. Kiedy już bym mu wytłumaczył, uznalibyśmy wspólnie, że nazwa zespołu jest całkiem zabawna i na tym byśmy poprzestali. Maurycy popatrzyłby może swoimi brązowymi oczami na całkiem przeciętną okładkę i włożył płytę do wieży. Zaczęłoby się „Glue Girls” z refrenem, który każe już od początku przypuszczać, że Zespół O W Miarę Zabawnej Nazwie rozwinął się trochę od czasu loł-fajowego debiutu. Do aury koledżu, nienachalnego młodzieniaszkowego uroku dodali zgrabne refreny, ładnie skrojone melodie i poprawili słownictwo. Opener to przykład styku zespołu z polecanym przez nas jakiś czas temu The Format (do dziś mam żal, że nie połknęliście do końca haczyka), ale o tym Maurycy by nie wiedział. Siedziałby tylko i ruszał główką. Takich nawiązań jest więcej, a zespół popełnia je z niemałym wykwintem: przedziera się tutaj The Shins u szczytu formy („Modern Mystery”, „Some Constellation”, jakże to słychać) i Belle and Sebastian. „HEERS” to piosenka, która pasowałaby do większości amerykańskich singer-songwriterów, ale nie powiem tego, bo Maurycy nie zna takich angielskich terminów, ma przecież dopiero 5 lat i 3 miesiące. Nie będzie tu nic o „Surfer Rosie” i „Slanted and Enchanted”, które, choć słyszalne, to zupełnie dla mojego małego kolegi z fotela nieznane i nieatrakcyjne. Ale wy, całkiem duzi, możecie sobie tropić ducha Pavement. Kwestią, do której całkowicie nie nawiążę, jest też kanon d-dur Johanna Pachelbella, do którego singiel z „Pershinga”, wybitnej urody „Think I Wanna Die”, jest trochę podobny. Sam bym tego nie odkrył, a co ma o tym wiedzieć Maurycy, który średnio radzi sobie z google, zamiast tego woli zjadać cukierki, szeleszcząc przy tym papierkami.

Zgadzamy się za to co do jednego – „Think I Wanna Die” to do tej pory najlepsza piosenka tego roku, przebijająca „Fools”, „Blind”, „Told Her on Alderaan”, „Black and Gold” i co tam jeszcze chcecie. Od pierwszych sekund i sygnalizacji przez perkusję, że coś zaraz będzie na rzeczy, od początkowej frazy Think I wanna die/If you don’t stay, poprzez przeciągane chóry oraz opowiedzianą historię, której Maurycy nie zrozumiałby kompletnie, ale by mu się przestrasznie podobała. W połowie piosenki mamy zwolnienie akcji i gromkie Hey! Hey! Hey! , potem trochę akustyki i przebijające się z oddali wanna die, wanna die, wanna die - pozorny koniec utworu, po którym przychodzi nagle tak wyczekiwany refren (wierzyć się nie chce, że on się pojawia tylko dwukrotnie w całej piosence). Dobrze, że mój kuzyn nie zna zbytnio angielskiego i może myśleć, że ta wesoła piosenka jest o wiośnie albo słońcu. Tak jak cała płyta: beztroska, wiosenna, nadająca się na soundtracki tych samych filmów, w których puszczani są Kinksi, Shinsi i Belle and Sebastian, niezgrabna, licealna, studencka, jak „Jezioro Marzeń” i wagary. Maurycy nie dałby się zwieść moim próbom ujęcia SSLYBY w kontekście innych zespołów, bo wyczułby, że ta grupa ma swoją własną, „yeltsinowską” stylistykę. To prawda, że jest ona tylko przemyślną i zwinną modyfikacją znanych nam motywów, ale nie rozumiem, czemu mamy kochać Vampire Weekend, a zaniedbać tę perełkę z Polivinyla.

Może oni faktycznie na maksa nie chcą na siebie zwracać uwagi, może ich produkcja jest trochę niezdarna i skrojona na określoną modłę, może wokalista jest dziewczęcy i ciotowaty, ale przecież to lubimy w indie popie. Może bym dał wyższą ocenę, ale nie zgłosiłem tego faktu wcześniej redakcji i ktoś mógłby się oburzyć, że za wysoka. A ja nie chcę się kłócić. Wolę wsiąść na rower, słuchać po raz dwusetny „Think I Wanna Die”, cieszyć się wiosną i położyć na trawie bez Maurycego. Bo – przecież wiemy to obaj – on nie istnieje, a fotel za mną jest pusty.

Kamil J. Bałuk (13 maja 2008)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Katarzyna Walas: 7/10
Witek Wierzchowski: 7/10
Artur Kiela: 4/10
Średnia z 8 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także