Mystery Jets
Twenty One
[679 Recordings; 24 marca 2008]
- Blaine!
- Co?
- Twój stary!
Prawie każda recenzja Mystery Jets zaczyna się od nawiązania do relacji między wokalistą i do-niedawna-gitarzystą grupy, Blainem i Henrym Harrisonami, oryginalnie synem i ojcem. Można podejrzewać, że progresywne inklinacje niektórych fragmentów debiutanckiego „Making Dens” wynikały właśnie z młodzieńczych fascynacji najstarszego członka zespołu, bowiem w momencie, w którym oficjalnie wypadł ze składu, muzyka londyńskiej formacji stała się jednoznaczna i prostolinijna. Obecnie Mystery Jets grają w klasie rozgrywkowej The Kooks, Razorlight i tym podobnych kapelek, wywiązując się ze swoich zadań tylko nieznacznie lepiej. Piosenki na „Twenty One” są skrojone pod format radiowej playlisty. Niestety, większość wpada jednym uchem, by za chwilę wyfrunąć drugim.
Drugą płytę Mystery Jets próbuje się przedstawiać w świetle new-popowego revivalu (kolorowe zdjęcia w NME), jednak ze świecą szukać u nich błyskotliwych niuansów Tigercity czy bezwstydnej gładkości Juvelena. Zespół, który słyszymy na „Twenty One”, to wciąż gitarowi piosenkarze, jakich wiele – po prostu stosunkowo bogato wyprodukowani. Paradoksalnie, najwięcej o przeciętności materiału mówi jego zdecydowanie najfajniejszy i najbardziej popowy fragment – drugi singiel „Two Doors Down”. Żeby zdobyć punkty na poziomie podstawowym, wystarczy odpowiedzieć: „Girls Just Wanna Have Fun”, na poziomie rozszerzonym musicie pokusić się o wysnucie analogii z grupą Haircut 100 – wykonawcą o wątpliwych zasługach, a jednak robiącym podobne rzeczy w 1982 roku, z polotem i nie pozostawiając wrażenia pastiszu. Całkiem spoko jest też „Young Love” z tą blond-osiemnastką na featuringu – to trochę typ nu-indie-popowego singla a la „Young Folks”, tylko trudniej go zagwizdać.
Z innych piosenek pozostają w głowie w najlepszym razie urywki hooków i podrażnienie skrzekliwym wokalem Harrisona juniora (pomyślcie o Brandonie Flowersie wydzierającym się w wysokich rejestrach). Całościowo więc „Twenty One” rozczarowuje, okazując się wydawnictwem znośnym, ale przereklamowanym i zapominalnym.