Ocena: 7

Stephen Malkmus & The Jicks

Real Emotional Trash

Okładka Stephen Malkmus & The Jicks - Real Emotional Trash

[Matador; 4 marca 2008]

Czwarty post-pavementowy album weterana amerykańskiej sceny niezależnej (zalatuje jakimś R.E.M., ale chyba spokojnie już można niemal 42-letniego SM tak nazwać) jest chyba najlepszym jego wydawnictwem sygnowanym własnym nazwiskiem. Nie żeby poprzednie płyty Malkmusa były jakieś kiepskie, ale w porównaniu do Pavement czegoś w nich brakowało, przynajmniej niżej podpisanemu. Klimat, songwriting, nie wiem. Na „Real Emotional Trash” to pierwsze jest, a i to drugie przez większą część płyty jest co najmniej niezłe.

„Wowee Zowee”. Moje skojarzenia podczas słuchania „Real Emotional Trash” idą właśnie w stronę tej płyty, przytłoczonej nieco ciężarem gatunkowym swoich dwóch wielkich poprzedniczek. Dlaczego? W sumie ciężko powiedzieć; nie ze względu na brzmienie, na pewno nie ze względu na strukturę utworów (na „Trash” przyjmują formę rozciągniętych jamów). Najprędzej chyba ze względu na podobny nastrój zblazowania towarzyszący obu tym wydawnictwom. Ani na „Wowee Zowee”, ani tu nie ma Malkmusa „tworzącego historię”; „Trash” brzmi jak grupka znajomych, grająca sobie na luzie w piwnicy w gorące, letnie popołudnie.

Zyskuje na tym spójność materiału – właściwie podziękowałbym tylko utworowi ostatniemu oraz tytułowemu (jednak dziesięciominutowe rzępolenie to już lekka przesada, na wysokości 3:56 dajemy skip). Co jest dobre? Na pewno „Cold Son” z wciętym, wycofanym refrenem. Na pewno „Hopscotch Willie”, którego nie psuje nawet (o zgrozo) solówka pod koniec. Na pewno dwuczęściowe, marynarsko-garażowe „Baltimore”. Wokal basistki Joanny Bolme dodaje uroku i tak lekkiej oraz skocznej „Gardenii”. Najfajniej chyba jednak jest w openerze – zaczyna się ciężko, mięsiście jak jakieś Black Sabbath, a potem słuchacz doświadcza paru fajnych, bujających zwrotów, żeby znowu oberwać przesterem.

Buja zresztą także podczas następnych dziewięciu utworów. Brzmienie jest konserwatywne i dosyć ciężkie – czasem panie i panowie wrzucą jakimś łagodnym stonerem (dobrze), czasem White Stripesem (trochę gorzej). Czasem wkradnie się jakiś typowy dla Malkmusa łamaniec rytmiczny, a czasem ów frontman walnie tekst typu who was it that said the world is my oyster?/ I feel like a nympho stuck in a cloister i jest fajnie. Właśnie dlatego, że jest fajnie, ocena jest wysoka jak na to, czym „Real Emotional Trash” w sumie jest. Malkmus prochu już nie wymyśli, nikt tego od niego nie oczekuje. Za to jest w stanie nagrać płytę, której się po prostu fajnie słucha popijając piwko, na przykład surfując po necie, niekoniecznie oglądając porno. A pewnie jeszcze fajniej będzie się „Real Emotional Trash” słuchać w gorące, letnie popołudnie.

Dariusz Hanusiak (25 marca 2008)

Oceny

Katarzyna Walas: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Średnia z 12 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także