[phpBB Debug] PHP Warning: in file /home/screenag/domains/screenag.linuxpl.info/public_html/content/dom/DomContent.php on line 97: htmlentities() [function.htmlentities]: Invalid multibyte sequence in argument
screenagers.pl - recenzja: Earth - The Bees Made Honey in the Lion's Skull
Ocena: 6

Earth

The Bees Made Honey in the Lion's Skull

Okładka Earth - The Bees Made Honey in the Lion's Skull

[Southern Lord; 26 lutego 2008]

Dylan Carlson pewnie nie raz z frustracją tupnął nogą, mamrocząc: że jak to, że to niesprawiedliwe, że on się tak nie bawi. Po prawie 20 latach działalności większość kojarzy go tylko jako przyjaciela Kurta Cobaina. Kurt dobrze umarł, dobrze sprzedał, Dylan pozostał w cieniu, mimo że dla wąskiej rzeszy wyznawców Earth jawi się zespołem nie mniej kultowym niż Nirvana. Początki grupy sięgają przełomu lat 80. i 90., kiedy to w Olimpii Carlson razem ze Slim Moonem (późniejszym założycielem wytwórni Kill Rock Stars) i Gregorem Babiorem stworzyli razem Earth. Oryginalny line-up zespołu składał się z dwóch gitar, okazjonalnych wokali (których na pierwszej EP-ce udzielił sam Kurt) i przeróżnych, starych analogowych syntezatorów. Brzmieli jak Melvins czy Black Sabbath puszczeni z winyla w drastycznie zwolnionym tempie. Tak powstał drone doom, którego prekursorami śmiało można ich nazwać.

Wielu wiernych fanów kręci nosem z lekkim rozczarowaniem. Zapewne wciąż doskonale pamiętają, jak dawno, dawno temu, z wypiekami na twarzy i wzrokiem tępo wbitym w ścianę po raz pierwszy słuchali „Earth 2: Special Low-Frequency Version”, przeżywając metafizyczne uniesienia. Sorry, Dylan, wybacz to, co teraz powiem, ale „The Bees Made Honey In The Lion’s Skull” nieodmiennie kojarzy mi się bardziej z soundtrackiem do entej części „Króla Lwa”, niż ezoteryczną pochodną metalu. Zdaję sobie sprawę, jak trudne musi być nagrywanie ciekawych płyt instrumentalnych, jeśli nie jest się Paulem Gilbertem, wyczyniającym oszałamiające akrobacje na dwunastostrunowych gitarach. Do tego drone doom ze swoim tradycyjnym odejściem od linearnie rozwijającej się linii melodycznej i arytmicznością, przy jednoczesnym stałym powtarzaniu krótkiej frazy dźwiękowej, stanowi dla artysty nie lada wyzwanie w postaci umiejętności utrzymania słuchacza w stanie permanentnego skupienia przy utworze nierzadko trwającym co najmniej siedem minut. Ale do 1996 r. Earth nie miało z tym najmniejszego problemu. Podczas dziewięciu lat ich milczenia, z racji, że przyroda nie znosi próżni, pałeczkę przejęli po nich Sunn O))), sprawując się nie gorzej od swoich mistrzów (nie każdy może nagrywać z Merzbow). Nie dziwcie się więc temu pomrukowi niezadowolenia, kiedy emocje piętrzące się wokół legendy przez prawie dekadę, nagle opadają jak nieudane ciasto. W 2005 r. pojawiło się „Hex (Or Printing in the Infernal Method)”, do którego pod wieloma względami tegoroczne „The Bees Made Honey In The Lion’s Skull” można porównać. Niestety.

Pokrótce wygląda to tak: Carlson wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i postanowił nieść swoją muzyką radość. Utwory oparł na basie, bębnach i klawiszach, odsyłając gitary na drugi plan. Dodał więcej sprzężeń, pogłosu, zaczął czerpać inspiracje z muzyki gospel. Do współpracy zaprosił wspaniałego Billa Frisella (gitarzystę jazzowego, który nagrywał wcześniej z m. in. Zornem, Hallem, Garbarkiem). Tak jak bohaterowie „Lubiewa”, myśląc o ruskich żołnierzach, którzy wycofali się z Polski, pytali za Villonem „gdzie się podziały niegdysiejsze śniegi?”, tak i ja pytam, gdzie ta cudowna monolityczna ciemność poprzednich wydawnictw?

Ci, którzy przygodę z Earth zaczęli od albumów posthexowskich, „The Bees” zarzucą jedynie zbytnią płynność w przechodzeniu z frazy do frazy, która często uniemożliwia rozpoznanie, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi utwór. Może co niektórzy zakrzykną jeszcze (nie bez racji), że taki kinowy instrumentalizm lepiej brzmi w wykonaniu Mogwai, ale i tak będą zachwyceni lodowatą dekonstrukcją post-punkowych wyczynów kapel końca XX wieku, zmieszanych z odrobiną finezyjnego jazzu. Ja poznałam Earth po bożemu, od debiutanckiego „Extra-Capsular Extraction”, i z powodu przywiązania do ich „starego” stylu, żaden z nowych eksperymentów Dylana – Morricone – Carlsona już mnie raczej nie spoci. Obym się myliła, jednak jak na razie nie za bardzo się na to zanosi.

Katarzyna Walas (24 marca 2008)

Oceny

Katarzyna Walas: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Przemysław Nowak: 4/10
Średnia z 5 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: 2
[21 września 2010]
Płyta nie jest zła, ale...to po prostu nie to Earth. Szkoda, oby następny album bardziej przypominał wspomniane "Extra-Capsular Extraction".
Gość: Nikolson
[4 kwietnia 2010]
Święte słowa !

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także