KK Null
BaryoGenesis
[Vivo Records; 10 grudnia 2007]
KK Null skompilował swoje najnowsze wydawnictwo za nic mając jakieś tam staromodne podziały na albumy koncertowe i studyjne. Cztery utwory bazujące na spreparowanych wcześniej dźwiękach nagrywane były podczas występów na żywo we Florencji, Tokio czy Berlinie, a następnie znowu edytowane w sypialnianym studio. I chociaż w erze wszechobecnych technologicznych ingerencji nie powinno to w sumie dziwić, to uzależnienie ludzkości od techniki może być to ciekawym tematem do rozmyślań przy albumie próbującym opowiadać o absolutnym początku istnienia materii.
A tak, właśnie: punktem wyjścia płyty – co sugeruje jej tytuł – jest próba wyobrażenia sobie procesu powstawania elementarnych składowych wszechświata: barionów. No tylko nie mówcie, że nie wiecie co to bariony? Bez stresu: moje wiadomości na temat fizyki kwantowej też kończyły się dotąd jedynie na kwarkach, dlatego po przeczytaniu tekstu proponuję odrobić lekcje i zajrzeć tutaj. Wracając natomiast do meritum rozważań stwierdzić trzeba, że wizualizowanie sobie mas materii i antymaterii wydzieranych nicości nie jest koniecznym sposobem odbioru treści umieszczonych na "BaryoGenesis". Zawartość jest na tyle abstrakcyjna, że scenariusze można produkować w nieskończoność. Co nie znaczy, że łatwa w odbiorze - niech nie zmyli was lekki ton tych komentarzy. To co prawda nieco inna kategoria wagowa niż piekielny harshnoise Merzbowa, ale ciągle noise! Podobnie jak na poprzedniej płycie i tutaj kompozycje lepione są w większości z łatwo wyróżnialnych, wycyzelowanych brzmień. Nie trzeba z resztą dużo wysiłku by wyłapać kilka tych, które pojawiły się już na „Fertile”. Tutaj jednak w budowie klaustrofobicznej atmosfery podróży do początków wszechrzeczy Kazuyuki Kishino używa również syntezatora, a przede wszystkim swojego głosu poddanego elektronicznym mutacjom. Nie mogę pozbyć się odczucia, że to jedynie wariacja poprzedniego albumu, na dodatek nieobciążonego aż tak ciężkimi inspiracjami, niemniej jednak na tyle wciągająca, że zarówno zaawansowani jak i początkujący amatorzy mocnych muzycznych wrażeń nie pożałują wybierając się na wycieczkę w bardzo odległą przeszłość.
Jak zatem brzmi geneza według KK Null? Wszechświat trzeszczy w szwach nadymając się bez końca pośród miniaturowych erupcji, bombardowań fotonami i wszechogarniającego pisku dziurawionej próżni. Zdarzają się ściany dźwięku napierające falami świeżych, cieplutkich jeszcze - niczym bułeczki w pobliskim sklepiku każdego ranka – cząsteczek zwierających swe szyki w rytm potężnych uderzeń kowalskiego młota demiurga wykuwającego nowy porządek świata. Konstruowanie rzeczywistości to nie grzeczna zabawa klockami ani szkicowanie schematów i wolnomularze powinni chyba przemyśleć kwestię zamiany cyrkla i linijki w swoim symbolu na coś bardziej wystrzałowego. Ostatecznie mogliby chociaż przeanalizować relacje porządku i chaosu, a geometryczne inspiracje mogłyby zastąpić całki i fraktale. Życie = zmienność, różnorodność. Pojawiające się na początku płyty odniesienia do żywych organizmów są przeciwstawione formom statycznym, stąd wojny dźwięków przeplatają się z nieco mniej burzliwymi okresami zawieszenia broni, a zdarzają się nawet momenty międzygalaktycznego pokoju. Pokoju? Wszystko jest względne.