Agalloch
The White [EP]
[Vendlus; 29 lutego 2008]
Albumy Agallocha są powszechnie znane z udanego mariażu neofolku i doom/black metalu kooperującego z post-rockową manierą. „The White EP” przynosi kilka zmian. Na próżno szukać metalowych eskapad czy growlowanych galopad. W zamian jest spartański klimat Current 93 i minimalizm Ulvera z czasów folkowego „Kveldssanger”.
Najważniejsze – brzmienie zostało złagodzone i wypatroszone z cięższych dźwięków na rzecz akustycznych barw, przeplatanych raz na jakiś czas sporadycznymi, pancernymi stąpnięciami oraz czystym i mocnym głosem. Tym samym gdzieś na chwilę ucieka smutna nuta rodem z Katatonii. Nie ma też długich i skomplikowanych utworów, przechodzących ze spokojnych rejonów w blackmetalowy mrok, który w wykonaniu Amerykanów brzmiał bardzo skandynawsko. Zostały folkowe strzępy z jesiennymi, nostalgicznymi melodiami. Brzmi to rzeczywiście bardzo klimatycznie, lecz przy okazji zanika element zaskoczenia. Agalloch do tej pory na swoich płytach serwował muzykę wymykającą się ogólnym określeniom i w każdym momencie trzeba było być przygotowanym na jakąś niespodziankę. Tym razem zostaliśmy tego pozbawieni.
Początek to zwarte, akustyczne i delikatne kompozycje. Gdzieniegdzie pojawia się elektryczna gitara, będąca „jedynie” dodatkowym narzędziem wyrazu, co pozytywnie odznacza się na poziomie inicjujących utworów (np. „Birch Black”). Później obok chóralno-klasztornych mezaliansów egzystuje orzeźwiający ambient („Hollow Stone”). Po chwili następuje zmiana nastroju poprzez zawadiacki feeling w zbójnicko-tanecznym na swój sposób i prostym „Birch White”. Końcówka „The White EP” gustuje już zdecydowanie w bardziej post-rockowych komponentach, przynoszących na myśl God Is An Astronaut w szybszej i gitarowej formie.
Po przesłuchaniu EP-ki nie ma większego rozczarowania. Szkoda jedynie, że Agalloch nie poszedł krok naprzód i nie nagrał materiału będącego doskonałym prologiem do lepszego albumu niż kultowy w pewnych środowiskach „The Mantle”.