Ocena: 5

Zs

Arms

Okładka Zs - Arms

[Planaria; 2007]

Czasami lubię, ale nie rozumiem. Kiedy indziej rozumiem, ale nie lubię. A jeśli nie lubię i nie rozumiem? Wtedy posiłkuję się opiniami mędrszych ode mnie. Ale nierzadko i oni nie są w stanie przekonać mnie do otwarcia uszu. Przypadek „Arms” jest o tyle ciekawy, że do ostatniej minuty nie potrafię zdecydować czy podoba mi się to, co słyszę – niby minimalistyczny, niby transowy, coś jakby math-rock, ale nie do końca; szarpany i kręcący się w kółko. Zs przypominają psa, który gania własny ogon, co chwila przystając dla zaczerpnięcia tchu. To rytuał hipnotyczny, ale pozbawiony treści i, co więcej, to rytuał, który nigdy nie osiąga celu. Kończy się w momencie, w którym zmęczyli się i muzycy, i ja. Zresztą nie wiem czy jest tu jakiś cel – ot, niewiedza albo niezrozumienie. Ci mędrsi ode mnie powtarzają: „Arms” to przejażdżka trudna, lecz warta zachodu. Podkreślają eksperymentalny rys i świeżość (no i jeszcze kunszt techniczny, który przez całą płytę stara się uciec od normalnej metrorytmiki) – a ja pytam: „po co?”. Zs nie burzą żadnych konwencji, nie przekonują mnie do jakiejś pokrętnej ideologii, nie porywają nastrojem, nie zachwycają złożonością czy przemyślnością kompozycji. Grają przeciwko rozsądkowi – ok, za to punkty – i kręcą się w kółko, jak ten pies nieszczęsny. I chyba są przy tym (jak pies z wywalonym jęzorem) zadowoleni. Czy więc ich lubię? Nie, nie – denerwują mnie. Z każdą literą tego tekstu coraz bardziej. Więc przynajmniej nie pozostawiają obojętnym – irytuje mnie ich roześmiana, technicznie wysmakowana, eksperymentalna a-intelektualność. Wręcz do pasji mnie doprowadza. Gdybym wiedział, że to coś da, rozłamałbym płytę i z jej szczątków próbował wycisnąć odpowiedź! Albo złapałbym ekipę Zs za gardło i odpowiedź z nich wydusił. Oni zamiast odpowiadać, kręcą się coraz szybciej w przeplatającej, chaotycznie uporządkowanej grze gitar i saksofonów. W denerwującym samozadowoleniu. Panowie – mam gdzieś wasze 7/4 czy 5/4! Dość, mówię!

W tym momencie kundel przestaje ganiać ogon. Przystaje definitywnie. Zadowolony z siebie, przypala papierosa, spogląda na mnie i z kpiącym uśmiechem pyta: „I co głupku, już rozumiesz?”. Rozumiem, rozumiem. Ale chyba nie muszę lubić?

Paweł Sajewicz (27 lutego 2008)

Oceny

Paweł Sajewicz: 4/10
Średnia z 1 oceny: 4/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także