Ocena: 6

Lightspeed Champion

Falling Off The Lavender Bridge

Okładka Lightspeed Champion - Falling Off The Lavender Bridge

[Domino; 21 stycznia 2008]

Sam Devonte Hynes pytany o powód zakończenia działalności Test Icicles odpowiada: We were never, ever, that keen on the music, I understand that people liked it, but we personally, er, didn’t. W wolnym tłumaczeniu: zarabialiśmy na waszym bezguściu. Obecnie, Dev wkracza na zupełnie nową drogę życia, biegnącą bardzo daleko od crossover trashowych hitów zatytułowanych „Boa Vs Python”, czy też w inny, równie intrygujący sposób. Pierwszy krok postawił w lipcu 2007 roku, kiedy to pod pseudonimem Lightspeed Champion, wydał EP-kę „Galaxy Of The Lost”. Już wtedy angielscy dziennikarze, jak przystało na mistrzów hype’u nie ustępujących w niczym Amerykanom, zaczęli nieśmiało sugerować, że mające się ukazać w styczniu „Falling Off The Lavender Bridge” może okazać się objawieniem. Teraz, gdy długo oczekiwany debiutancki longplay ujrzał światło dzienne, hype automatycznie urósł do rozmiarów monstrualnego overhype’u, a sam Hynes szczerzy do nas zęby z gazet pokroju The Sun, przez Guardiana, po okładkę w NME. Krytycy od razu okrzyknęli go mesjaszem, nadzieją brytyjskiego indie folku, całkowicie wybaczając niezbyt szczęśliwe początki w Test Icicles. Żeby nie było za kolorowo, oczywiście nie wszyscy podzielają ten gorący entuzjazm, patrząc z dużą dozą nieufności na kolejne cudowne dziecko NME, wszechobecne w radiu, telewizji, internecie (aż strach otwierać lodówkę). A więc zachwyca czy nie zachwyca?

W tej brytyjskiej nadziei indie folku paradoksalnie brytyjskości jak na lekarstwo, nie licząc quasi-wyspiarskiego akcentu Hynesa (pochodzącego przecież z Teksasu). „Falling Off The Lavender Bridge” zastało nagrane w Omaha, głównie przy współpracy z amerykańskimi muzykami, takimi jak Mike Mogis i Nate Walcott z Bright Eyes, Clark Beachle z The Faint oraz pojawiający się miejscami członkowie Cursive i Tilly And The Wall. Efekt – na wpół akustyczne brzmienie, dające się wepchnąć gdzieś pomiędzy The Format a Electric Soft Parade ze swoich gorszych czasów. Można doszukiwać się też czegoś z liryzmu Bishop Allen („Salty Water”), albo folkowości Fruit Bats, którą płyta zawdzięcza zapewne Mogisowi i Walcottowi, jednak obiecywanego przełomu nie słychać.

Generalnie nie ma za bardzo nad czym się tu rozwodzić. Lightspeed Champion nie serwuje nam instrumentalnych uciech (oprócz udanego dwudziestopięciosekundowego „Number One” oraz klasycznych wręcz skrzypiec w „Devil Tricks For A Bitch”), stawiając raczej na komercyjny sukces, czyli melodie proste, łatwe i przyjemne. Jednocześnie wyraźnie widać, że Hynes stara się uciec tradycyjnej popowej estetyce, choćby poprzez wydanie na singlu prawie dziesięciominutowego „Midnight Surprise”, co w dobie iPodów i dwuminutowych wymiataczy w stylu Arctic Monkeys czy Fratellis jest posunięciem karkołomnym. Piosenka sama w sobie wydaje się być odrobinę przeładowana hookami, ale ostatecznie wypada pozytywnie na tle całego albumu. Do definitywnych hightlightów płyty zaliczyłabym też drobiazg „All To Shit”, który w siedemdziesiąt sekund dosadnie opisuje rozpad związku.

A jeśli już jestem przy tekstach, należy wspomnieć, że one, w przeciwieństwie do melodii, nie są ani ładne, ani przyjemne. Hynes z „Falling Off The Lavender Bridge” zrobił płytę bardzo osobistą, pisząc m.in. o tym, jak po raz pierwszy uprawiał seks albo po raz ostatni pił alkohol (teraz stan zdrowia biedakowi nie pozwala). Podejmuje różne tematy: rasizmu, sławy, miłości – zarówno tej fizycznej, jak i emocjonalnej. Nie przebiera w słowach, ale skoro Anglia pokochała Amy Winehouse, cóż to dla niej przełknąć sporadyczne przekleństwa i taste the semen przy akompaniamencie skrzypek. Nie raziłoby mnie nic, do niczego bym się tu nie przyczepiła (chociaż podniecać też się czym nie ma), gdyby nie nieodparte wrażenie, że to wszystko na siłę, jakoś tak nienaturalnie, żeby zaszokować, a nie przekazać coś wartościowego.

Zastanawia mnie też, ile w Lightspeed Champion pasji, a ile desperackiego pragnienia, żeby za wszelką cenę zaistnieć. Wiadomo, krzywda się nikomu nie dzieje, dobrze czasem posłuchać muzyki niezobowiązującej zupełnie do niczego, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że Hynes bawi się w kolejny jednopłytowy projekt, który do mojego życia wniesie mniej niż nowy teledysk Piotra Rubika. Jeżeli się mylę, następny album może okazać się o wiele lepszy, jeżeli nie, za rok o „Falling Off The Lavender Bridge” już zapewne nikt nie będzie pamiętał.

Katarzyna Walas (21 lutego 2008)

Oceny

Artur Kiela: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Katarzyna Walas: 6/10
Średnia z 5 ocen: 6,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także