Minus The Bear
Planet Of Ice
[Suicide Squeeze; 21 sierpnia 2007]
Przetrząsając polskie obszary globalnej sieci ciężko znaleźć jakieś kompetentne albo przynajmniej bardziej wyraziste opracowania na temat Minus The Bear. Ba, poza lakonicznymi informacjami o ich ostatnim wydawnictwie na stronach sklepów internetowych, opartymi zresztą zazwyczaj na notce prasowej od dystrybutora, zespół wydaje się być zupełnie w naszym kraju niezauważony. Tymczasem za Wielką Wodą grupa cieszy się już niemałą popularnością i doczekała się grona naprawdę wiernych fanów. W Polsce też nadszedł najwyższy czas na przełom. Zwłaszcza, że ostatnia płyta formacji ze Seattle to jeden z najlepszych gitarowych krążków w minionym roku.
Studiując dokonania formacji Minus The Bear łatwo zauważyć jej ciągły rozwój artystyczny, którego przełom nastąpił na wysokości 2005 roku. Wcześniej grupa wydała dwa albumy i kilka EPek, jednak nie potrafiła wznieść się powyżej granicy oddzielającej dzieła przeciętne od tych naprawdę godnych uwagi. Za wyjątek można uznać minialbum „They Make Beer Commercials Like This”, który tu i ówdzie doczekał się pozytywnych recenzji, ale tym bardziej potwierdzał on obiegowe spostrzeżenia krytyków, że muzycy nie potrafią póki co utrzymać wysokiego poziomu na długogrających wydawnictwach. Na płycie „Menos El Oso” zespołowi udało się wreszcie w pełni wykorzystać potencjał, który drzemał w nich od początku, a który dostrzegać zdawali się od początku jego fani. „Planet Of Ice” to kolejny krok na drodze muzycznej ewolucji. W zasadzie nie byłoby nadużyciem stwierdzenie, że w tym przypadku można mówić o swego rodzaju rewolucji. Zmiana nie nastąpiła bowiem tylko na płaszczyźnie jakościowej, ale także stylistycznej i estetycznej. Kompozycje stały się bardziej masywne, niemal monumentalne. Ulotniła się przy okazji charakterystyczna twórcza lekkość i figlarne poczucie humoru, które do tej pory były niemalże znakami rozpoznawczymi Minus The Bear. Nowa płyta nie jest już po prostu zbiorem rockowych piosenek, to od początku do końca przemyślany koncept-album, którego wszystkie elementy składowe – począwszy od okładki, poprzez tytuły i teksty piosenek, na specyficznej aurze skończywszy – mają wspólny mianownik. Nie ulega wątpliwości, że zespół wreszcie dojrzał do stworzenia dzieła kompletnego.
Cały materiał zaczyna się dość niepozornie. Pierwsza część płyty, którą napędzają dwa świetne utwory bardzo bliskie dotychczasowej twórczości grupy, czyli „Burying Luck” i „Knights”, nie zdradza jeszcze gruntownej przemiany mającej za chwilę nastąpić. Jedynie rozdzielający je „Ice Monster” delikatnie zwiastuje metamorfozę, ale i on wyróżnia się raczej klimatem niż indywidualnym stylem. Dopiero na wysokości czwartej i piątej kompozycji następują zmiany stylistyczne, które wcześniej praktycznie nie były przez grupę stosowane. Od tego momentu „Planet Of Ice” staje się płytą silnie osadzoną w dziedzictwie art-rockowym, eksperymentalną i bardzo impresyjną. „White Mistery” i „Dr. L’ling” stanowią dwa elementy tej samej układanki, zwłaszcza, że struktura obu kawałków jest bardzo podobna. Wyłamują się one z tradycyjnego schematu zwrotkowo-refrenowego i wprowadzają już na stałe aurę tajemniczości. Następujący po nich „Part 2” jest chyba najbardziej nastrojowym i najspokojniejszym utworem na płycie. Świetny efekt daje kilkukrotna zmiana rytmiki z 4/4 na 7/4 i odwrotnie w końcówce. „Throwin’ Shapes” to jeszcze na chwilę powrót do bardziej tradycyjnego brzmienia Minus The Bear, ale trzy ostatnie części to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu muzyków ze Seattle. „When We Escape” i „Double Vision Quest” łączą w sobie eksperymentalizm takich grup jak choćby Talking Heads czy Yes z niesamowicie ujmującą melodyjnością, przywołującą na myśl niezapomnianych Tetra Splendour albo Death Cab For Cutie. Zamykający album „Lotus” to z kolei bardzo niski ukłon w stronę Pink Floyd z okresu „Dark Side Of The Moon”. Świadczą o tym zwłaszcza pulsująca linia basu i charakterystyczne rozwiązania harmoniczne gitary, która prowadzi swoją quasi-solówkę przez większą część środkowym fragmencie utworu. Gitarzysta Dave Knudson zasługuje zresztą na osobne słowa uznania, bowiem to co udało mu się osiągnąć na płycie (a zwłaszcza w samej jej końcówce) jest najlepszym połączeniem techniki, impresji i brzmienia, z jakim spotkałem się w muzyce rozrywkowej w całym ubiegłym roku.
Grupie Minus The Bear udało się po latach prób połączyć wreszcie w spójną całość wszystkie swoje pomysły i inspiracje. Jej czwarta długogrająca płyta (nie licząc wydanego także w zeszłym roku krążka z remiksami zatytułowanego „Interpreaciones del Oso”) to cudowna muzyczna opowieść, pełna pięknych melodii i gitarowo-wokalnych harmonii, poparta znakomitym warsztatem technicznym. Mnogość odniesień i eksperymentalne zacięcie muzyków powoduje, że ciężko znaleźć na krążku choćby jeden słabszy lub mniej zajmujący moment. Wszystko wskazuje na to, że zespół postanowił zagospodarować na scenie muzycznej miejsce gdzieś pomiędzy indie a prog-rockiem, przekładając ten drugi nurt na bardziej strawną i zrozumiałą dla przeciętnego słuchacza formułę. A ponieważ przy okazji nałożyło się to na okres nieco słabszej dyspozycji sceny gitarowej, na której w zeszłym roku pojawiło się raptem kilka pozycji o większym niż chwilowe znaczeniu, to tylko należy policzyć zespołowi jako dodatkowy plus. W końcu szczęście sprzyja lepszym.