Clark
Turning Dragon
[Warp; 28 stycznia 2008]
Okładka pierwszej kompilacji wydanej przez Warp przedstawia robota relaksującego się we wnętrzu stylowo urządzonego pokoju. Fotelowa medytacja cyborga stymulowana jest inhalacją oparów cannabis i konsumpcją dźwięków reprezentujących artystowskie tradycje, symbolizowane przez leżące na podłodze okładki płyt „Autobahn” i „Dark Side Of The Moon”. Pierwsze trzy albumy Chrisa Clarka wpisywały się w bezbłędnie zilustrowaną tą grafiką wczesną misję labelu Warp, którą było wyrwanie muzyki elektronicznej z kolektywistyczno-cielesnego kontekstu tanecznego parkietu i uczynienia z niej przydatnej do spożycia w domowym zaciszu odżywki dla umysłu. Obierając kurs wyznaczony przez Aphex Twin czy Boards Of Canada, Clark zdał z wyróżnieniem dyplom czeladnika w dziedzinie introspektywnej emotroniki, osiągając dotychczasowy szczyt swoich możliwości na intrygującym znerwicowanymi teksturami „Body Riddle”.
Zeszłoroczna EP-ka „Throttle Promoter” zwiastowała zmiany w estetyce Clarka, a „Turning Dragon” jest potwierdzeniem tej tendencji. Nowy album Brytyjczyka brutalnie wyrywa wspomnianego robota z fotelowego błogostanu, aplikując mu doustnie tabletkę 3,4-metylenodioksymetamfetaminy i przenosząc go w sam środek wypełnionego przepoconymi ciałami parkietu. Clark podkręca wskaźnik beats-per-minute, zastępuje pogmatwane labirynty rytmiczne testosteronową pulsacją i operuje kwaśnymi brzmieniami syntezatorów, wiadrami czerpiąc inspirację z rave’u. Szczypta bardziej współczesnych odwołań też się tu znajdzie, ale tylko szczypta, i momentami jest cymesik, ale tylko momentami. Fajeczkę i wykrzyknik postawić można przy „Truncation Horn” w którym wysokoenergetyczna techniawa poszatkowana jest i posypana przypadkowymi dźwiękami w sposób budzący skojarzenia z „Mbgate” Maxa Tundry, oraz przy „Gaskarth/ Cyrk Dedication”, w którym wystawione na atak glitchowej korozji ambientowe pętle zagłuszane są duszną, metaliczną polirytmią. Całościowo nie przekonuje mnie jednak ta oparta w dużym stopniu na cofnięcia wskazówek zegara metamorfoza – no bo nikt mi nie powie, że taki „Ache Of The North”, w którym ścieranie kurzu z Rolanda 303 przechodzi w klimaty Autechre circa „Incunabula” to jakaś cudowna pastylka przywracająca Warp Records dawny, świeży oddech. Nasuwa się analogia z zeszłoroczną płytą Murcofa, który także podejmując odważną próbę przeorientowania swojej stylistyki podążył w rejony, które dziewictwem nie grzeszą. Wewnętrzny głos powiedział Clarkowi „Skręcaj”. Clark posłuchał. Pytanie „W którą stronę?” najwyraźniej było mniej istotne.