Ocena: 8

The Hood Internet

The Mixtape Volume One

Okładka The Hood Internet - The Mixtape Volume One

[własnym sumptem; 11 czerwca 2007]

Czy Twoja koleżanka, ta „interesująca się fotografią”, nosząca się kolorowo, nie zaczęła ostatnio słuchać innych niż do tej pory rzeczy? Mówi, że Justin Timberlake jest świetny, a przecież do niedawna poza perkusistą The Strokes świata nie widziała. Albo kolega z równiutką, śliczną grzywką – nie mówił ostatnio, że Paris wydała fajną płytę? Nie wstydzi się uwielbienia dla Sophie Elis-Bextor i z dumą w głosie mówi, że jak był mały, to słuchał Spice Girls. Opisy na gg pełne są przechwałek „czego dziwnego/obciachowego to ja nie słucham”. Guilty pleasures nie żyją, to hasło to tylko przykrywka. Przecież i tak wszyscy wiemy, że prawdziwy niezal słuchać dziś musi popu, hip-hopu, minimal techno i post-metalu. Nie, ja wcale się z tego nie śmieję. Nie ma tu miejsca na wielkie dywagacje na temat uświadomienia muzycznego dzisiejszej młodzieży. Poza tym nie czuję się jakoś specjalnie kompetentny, aby wydawać ważne osądy. Serwisy internetowe, RYM, last.fm i blogi muzyczne robią swoje. Młodzież czyta, przegląda, ocenia, i choć na razie mamy do czynienia z żarliwością neofitów i łykaniem hype'ów (słowo, którym po roku 2007 chyba najbardziej rzygamy, prawda?) jak leci, to gdy wszystko się unormuje, indie-gawiedź zapewne wyjdzie z tego bardziej świadoma muzycznie, bardziej tolerancyjna wobec wszelkiej muzycznej różnorodności. Coraz szersze masy wiedzą, że muzyka nie dzieli się na gatunki dobre i złe, tylko na muzykę dobrą i złą. Lepiej później niż wcale, wiadomo. Zanim więc nastolatkowie zaczną słuchać negro spirituals i pogańskiego metalu, zajmijmy się dwójką panów, którzy mają wszelkie zadatki do bycia modnymi właśnie teraz.

The Hood Internet w swoich mash-up'ach łączą to, co powinieneś znać, jeśli chcesz błyszczeć na kolejnej z rzędu indie imprezie z tym, do czego do niedawna nie powinieneś się przyznawać, a teraz chwalisz się, jak potrafisz najgłośniej. Łączą mile widziane ostatnio w rozmowach koszmarki z dzieciństwa, z hitami mijającego roku. Stęchłe przeboje Radia Zet z piosenkami, które wtajemniczyły cię w magiczny i jakże niezależny świat muzyki „alternatywnej”. To dobra pora nie tylko ze względu na stopniowy zanik granicy pomiędzy tym co modne, a co obciachowe. ABX i STV SLV stworzyli dziełko nie pozwalające na większe refleksje. Do tego po prostu szalenie chce się ruszać. Nie będę się roztrząsał nad tym, że to nie ich piosenki, że oni tylko je umiejętnie kleją. Robią to absolutnie bezbłędnie i to mi wystarczy.

Czym jest mash-up, dowiecie się z Wikipedii. Nurtuje mnie pytanie: jak The Hood Internet dobierało te utwory? Niektóre kompozycje wydają się być połączone ze sobą tylko ze względu na to, że dobrze do siebie pasują. Czyli standard w tego typu muzyce. No ale jak wyjaśnić tytuły „The Ghostface Of You Lingers” czy „All My Scrubs”? Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć, co w tym zabawnego. Nie wierzę, że w tym wypadku nie zaczęli po prostu od fajnych tytułów, a dalej kombinowali, co zrobić z resztą. Już sama myśl o tym sprawia, że żywię do nich wielką sympatię.

Banan na twarzy pojawia się już przy trzecim numerze, gdy Dizzee zamiata flowem pod „Girls Just Wanna Have Fun” Cyndi Lauper, a pod koniec wkracza sama Cyndi. Mocna perkusja, wypolerowane klawisze, od hooków to aż się oczy błyszczą. Szynka w spreju dla osoby, która nie chciałaby usłyszeć tego na najbliższej imprezie. W zasadzie cała kompilacja mogłaby się w tym miejscu skończyć, a ja i tak opowiadałbym o niej wszystkim znajomym. Ale nie, błyskawicznie wkracza !!! vs Rhymefest. Kolejna kompozycja, którą pokochałby każdy szanujący się imprezowicz (w ogóle brawa za zgrabne przejścia pomiędzy utworami). Dalej dostajemy mocną serię i praktycznie do końca jest co najmniej bardzo dobrze (wyjątkiem jest chyba tylko „My Moon My Shawty (Lloyd vs Feist)” i „Fire It Up, Firemouse (Lil Wayne vs Modest Mouse)”, gdzie robi się odrobinę chaotycznie). Zwykle w mash-up'ach najciekawszym ich punktem jest rozszyfrowanie piosenek składowych. Tutaj dostajemy dodatkowo soczyste parkietowe wymiatacze, których skład u niektórych może wywołać drgawki rozkoszy przez samą ideę (Menomena i M83 do Rihanny i Jay Z, R Kelly połączony z Broken Social Scene).

Highlightem zestawu jest „Absorb The Lipgloss”. Lil Mama podłożona pod Marnie Stern po prostu zniewala i przy okazji pokazuje, w jakim kierunku mogłaby pójść teraz zarówno muzyka niezależna jak i popularna. Podobnie „Lose My Waters Of Naza(b)reath (Destiny's Child vs Justice)” - przecież to działa lepiej niż wódka z Red Bullem! Postaram się utrzymać emocje na wodzy i nie będę się zapędzał się w opisywanie tego, co tu się dzieje.

Wszystkie mash-up'y są na tyle krótkie, że nijak nie chcą się znudzić, a imprezowy potencjał każdego utworu jest na tyle duży, że ciężko jest włączyć repeat dowolnej piosenki, bo za rogiem czai się następna. Miejsca by mi nie starczyło na opisanie chociaż połowy tej kompilacji. O wspomnienie upomina się jeszcze na przykład „odtłuszczone” „What You Know” czy obleśny utwór niejakiej Khia zmieniony w electro-rakietę przy pomocy Dana Deacona. Albo krótkie „B-Boy Battles”, w której znana wam zapewne z Tony'ego Hawka piosenka odświeżona zostaje mistrzowsko przez Battles. Sami posłuchajcie.

Popkultura zżera swoje dzieci, słychać chrupanie kości, a po głowie kołacze pytanie: „co będzie dalej?”. Na razie jednak się tym nie przejmujmy, mamy karnawał. Zanim wyjdziecie z domu, ściągnijcie tę płytę z ich strony. Jest za darmo. Podobnie jak mixtape drugi, ale z nim to jest osobna historia...

Artur Kiela (1 lutego 2008)

Oceny

Marta Słomka: 8/10
Paweł Sajewicz: 8/10
Piotr Szwed: 7/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Średnia z 11 ocen: 6,72/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także