Ocena: 8

British Sea Power

Do You Like Rock Music?

Okładka British Sea Power - Do You Like Rock Music?

[Rough Trade; 14 stycznia 2008]

Ueee, słabo. Bardzo to było mocne, kiedy British Sea Power podali tytuł nowej płyty. Był to bez dwóch zdań najfajniejszy tytuł albumu w ostatnim czasie. Koncept wydawał mi się oczywisty: oto *rockowy* zespół inicjuje nowy etap w trwającym od kilku dekad dyskursie na temat percepcji muzyki rockowej. Oczami wyobraźni wizualizowałem sobie opasłe eseje, w których najbardziej znamienici krytycy prześcigają się w swoich interpretacjach zjawiska. No i przejechałem się. Słabo. W tym tytule w ogóle nie chodzi bowiem o muzykę. „Rock music”, jak wyjaśnia sam zespół, to może być grupa Pixies, ale i Jose Mourinho lub napotkany w lesie dzik (hej chłopaki, jesteście pewni?). Do „non-rock music”, z kolei, zalicza się U2, Mussoliniego i kewlar. W gruncie rzeczy więc tytułowe pytanie, to pytanie o wybór między dobrem a złem. To pytanie o to, w której grasz drużynie. To „Legia czy Polonia?!” wywrzeszczane w twarz w autobusie nocnym. Łapiecie już? Tymon Tymański, Adam Małysz i „Za chwilę dalszy ciąg programu” = rock music. Tadeusz Rydzyk, „Teraz Rock” i Polski Związek Piłki Nożnej = non-rock music. Screenagers.pl = rock music.

Ech. W czerwcu minie pięć lat od długorającego debiutu zespołu. Przez ten czas płyta, której w wakacje 2003 słuchaliśmy z wypiekami na policzkach jak przedszkolaki wcinające drożdżówki na plenerowej wycieczce, pokryła się szlachetną patyną. Dziś jest klasykiem. Żaden inny brytyjski zespół nie nagrał w tej dekadzie utworów tak dystyngowanych i niepokojących zarazem, jak „Fear Of Drowning” czy „Something Wicked”. Zadziwiająco brzmi ten album po latach. To są te cudowne momenty, w których dostrzegasz ewolucję aparatu percepcyjnego. Na przykład dopiero teraz usłyszałem wpływ Wire („Favours In The Beetroot Fields” to przecież zdekonstruowany punk rock a la „Pink Flag”) i prawdziwie doceniłem masakryczność „Lately”. „The Decline Of...” było zresztą czymś więcej niż płytą. Tam British Sea Power nie pytali, czy lubisz rocka. Raczej czy jesteś gotów oddać za niego swoją nerkę.

„Open Season” natomiast zastało ich w dorosłej, refleksyjnej tonacji. Pacjent przyjął leki i można było wypuścić go na spacer. Kluczem do zrozumienia drugiej płyty British Sea Power okazało się chyba słowo niedopowiedzenie. Ci Angole osiągnęli tu praktycznie wszystko w zakresie narracji: niezwykle konsekwentnej i wciągającej, ale ani razu niesugerującej konceptu. Płyta wynagradzała cierpliwych – po kilku tygodniach dorobiłem się własnej interpretacji „Open Season” opartej o cykl przemijania pór roku. No i trafność zabiegów produkcyjnych: operowanie ciszą, te wszystkie wplecione odgłosy morza, psów i ptaków, nienarzucające się skrzypce. Brzmiało to pięknie.

Żaden z albumów nie pozostawiał wątpliwości, że obcujemy z grupą niedzisiejszą. Nick Southall napisał ostatnio: „tak, British Sea Power są *tylko* zespołem indie, ale kto jeszcze dziś nim jest?” Obecnie większość etykietowanej w ten sposób sceny wydaje się zbyt młoda, by pamiętać czasy sprzed pierwszego singla The Libertines. Tymczasem Hamilton kolekcjonował na bieżąco wydawnictwa Galaxie 500 i The Go-Betweens. British Sea Power to więc nie tylko restauracja dawno zapomnianej brytyjskości w szlachetnym stylu, ale i swoista reinterpretacja terminu indie w klasycznym tego hasła rozumieniu. To brzmienie nad wyraz konsekwentne, ale paleta tyleż niecodziennie szeroka, co logiczna: operuje wszak od Bowiego, poprzez wypadkową post-punku Joy Division i Echo & The Bunnymen z college rockiem The Church i The Chills, następnie zahacza o amerykański alt-rock Pixies i Yo La Tengo, by zdążyć jeszcze liznąć baśniowej psychodelii Mercury Rev i Flaming Lips. Ufff.

Co istotne w tym, British Sea Power nie są zespołem namolnie erudycyjnym. To jest, słuchając ich, nie ma wrażenia afiszowania się zawartością własnej płytoteki/biblioteki. Świadomość tradycji pomaga w poprawnym odczytaniu ich przekazu, ale nie musisz znać dorobku Hrabala ani całego katalogu wczesnego Rough Trade. Bardziej pomaga poczucie humoru. Zwłaszcza po drugiej płycie British Sea Power wzięli udział w kilku wymagających sporej dawki dystansu projektach. Po czym prawdopodobnie weszli do studia i Yan z Hamiltonem niczym Stanisław Anioł zarządzili: nie będzie kabaretu, będzie chór!

„Do You Like Rock Music?” jawi się bowiem najbardziej wzniosłym, hymnicznym dziełem, jakie dotychczas popełnili. Wypełniona podniebnymi akrobacjami misternych konstelacji gitar, smyków, klawiszy i monumentalnego bębnienia, płyta stanowi ścieżkę dźwiękową triumfalnej inwazji słowiańskiej partyzantki na zepsutą konformistyczną rozpustą ziemię Albionu. We’re all waving flags, but don’t be scared - śpiewa Yan ku hordom polskich, czeskich i węgierskich uchodźców ekonomicznych, nadciągających, by naprawiać krany i kłaść kafelki w brytyjskich łazienkach. Wszystko to głośne, epickie i uderzające do głowy od pierwszego kontaktu. W końcu większości rodaków długo do wspólnej degustacji namawiać nie trzeba.

Szczególnie pierwsza strona albumu przypomina pokaz fajerwerków. Rozdęty do oporu „No Lucifer” wątpliwym wykorzystaniem smyczków sankcjonuje skojarzenie z Arcade Fire. Na szczęście dobrze słyszalny, diabelski uśmieszek Hamiltona za mikrofonem nie pozwala uciec piosence w natchnioną manierę Kanadyjczyków. Delikatna tkanka „Canvey Island” umiejętnie zagęszcza się ku impresywnemu finałowi, czyniąc dramatyczną konkluzję dla autentycznej historii zatopionej przez powódź wyspy. Wreszcie „Lights Out For Darker Skies” – istne tour de force British Sea Power. Od kaskaderskiego riffu gitary Noble’a po spektakularne runięcie całej konstrukcji w siódmej minucie – ten poskładany z trzech różnych sekwencji frankenstein to najtrafniejsze podsumowanie muzycznej formuły zespołu.

Nieco mniej fortunnie układają się losy drugiej części „Do You Like Rock Music?”. British Sea Power zmuszają nas kilkakrotnie do popijania zmrożonych lodów gorącą herbatą, prokurując delikatne poczucie dyskomfortu. Zawadiackie „A Trip Out” sponsoruje kwadratowy, miękki punk The Jam, następujący po nim instrumental „The Great Skua” owiany subtelną mgiełką rozwiązań poprzedniej płyty nijak nie chce z nim współpracować. Chwilę potem słuchamy znanego z EP-ki „Atom” z doklejonym intro, które brzmi jak całkowicie inna piosenka. Sam numer wymiata niemożebnie, deklasując „Apologies To Insect Life” w kategorii wymykającego się spod kontroli popisu gitarowej artylerii British Sea Power. I znów konfuzja, gdy przychodzi skonfrontować długo dogasające iskry dziewiątego tracku z anemicznym „No Need To Cry”, bodaj najbardziej niepotrzebną piosenką, jaka kiedykolwiek zagościła na ich albumie. Poczucie braku kleistości jest na tym etapie więcej niż silne.

W wykończenia poprzednich płyt wkradało się coś specjalnego: „A Wooden Horse” było piękną kompozycją, a „True Adventures” równa się czysta metafizyka. Puenta „DYLRM?” próbuje połączyć oba te elementy. Najpierw „Open The Door” demonstruje podświadomie wyczuwalną mądrość i dojrzałość, a kiedy wychwytujemy wersy I’m not afraid of the big black bear/ only humans make me scared wiadomo, że nie nagrałby tej piosenki żaden inny zespół, nawet jeśli melodię zapożyczono z „Nowhere Man”. Konstrukcji albumu dopełnia swoiste post scriptum, a jednocześnie domknięcie klamry otwartej przez jego sekciarskie intro. Album powraca do miejsca, w którym rozpoczął się tą krótką, modestmouse’owską mantrą, nasuwającą skojarzenia z przemieszczającym w inne stany świadomości zbiorowym religijnym kultem.

Tym cokolwiek chaotycznym, ale uduchowionym i dumnym dziełkiem British Sea Power ostatecznie przesądzają o swojej obecności w panteonie brytyjskich grup pierwszej dekady XXI wieku. To miło patrzeć, jak inwestycja poczyniona wiele lat temu zwraca się, przynosząc tłuste odsetki. Na wypadek jednak gdybyście wciąż mieli wątpliwości, czy lubicie muzykę rockową, musicie wiedzieć, że od tej pory oficjalnie ta muzyka rockowa lubi WAS.

Kuba Ambrożewski (19 stycznia 2008)

Oceny

Witek Wierzchowski: 9/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Przemysław Nowak: 6/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Marta Słomka: 5/10
Średnia z 43 ocen: 7,13/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: JJ
[9 czerwca 2013]
po kilku latach słucha się tego świetnie

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także