The Pigeon Detectives
Wait For Me
[Dance To The Radio; 28 maja 2007]
Kultura singlowa chyli się ku upadkowi. I nie mam na myśli Polski, bo w kraju nad Wisłą tak na dobrą sprawę istniała chyba tylko do końca lat osiemdziesiątych za sprawą Pomatonu i Polskich Nagrań. Mówię o Wielkiej Brytanii. Byłem tam w tym roku, byłem też w zeszłym i dwa lata temu i zauważyłem, że sklepy muzyczne stopniowo ograniczają przestrzeń zarezerwowaną dla tych krążków. Teraz, żeby kupić jakiegoś starego singla trzeba się naprawdę nieźle naszukać. Z nowymi pozycjami wcale nie jest dużo lepiej, w ostateczności ich żywot jako „półkowników” zostaje skrócony do minimum. Tymczasem oglądając MTV2 albo słuchając nowych wydawnictw brytyjskiego, gitarowego nurtu pop ciężko oprzeć się wrażeniu, że niektóre zespoły swoją postawą wymusiły takie a nie inne zmiany na muzycznym rynku. Przyczyną jest słabnący z roku na rok poziom całościowy wydawanych płyt. Wykonawcom cały czas udaje się skroić przyzwoitego singla, który będzie z powodzeniem podbijał listy przebojów, rzadko kiedy jednak potrafią wypełnić nagraniami na wysokim poziomie pełnego longplaya. Dalszy rozwój kultury singlowej doprowadziłby do sytuacji, w której artyści żyliby już tylko ze sprzedaży siedmiocalowych krążków, ponieważ nikt nie kwapiłby się, aby wydawać niemałe przecież pieniądze na album będący ledwie platformą do wypromowania jednego, góra dwóch przyzwoitych utworów. Z pomocą idzie zatem rynek, stopniowo pozbawiając biednego słuchacza lepszej alternatywy i skazując go niejako na zakup całej płyty.
Tak wyglądała sytuacja z zeszłorocznym The Automatic (vide singiel „The Monster”), tak wygląda w tym roku z The Pigeon Detectives i wieloma innymi zespołami z Wysp. W porządku, ale dlaczego zatem padło w tym tekście właśnie na debiutantów z Leeds? Ano dlatego, że oni akurat wykazują ponadprzeciętną umiejętność pisania chwytliwych motywów piosenkowych. Takie kawałki jak „I Found Out”, „Take Her Back”, czy zwłaszcza „I’m Not Sorry” przyparły swego czasu atak na listy przebojów i stały się, przynajmniej chwilowo, szlagierami na indie-imprezach. Reszta utworów to typowe dla ostatnich lat brytyjskie, gitarowe pioseneczki, takie co to jednym uchem wpadną, być może przy najbliższym goleniu o sobie przypomną, a potem drugim uchem wylecą. Łączą one w sobie, raz lepiej raz gorzej, żywiołowość The Libertines z melodyjnością ostatnich nagrań Morrisseya, nie wnosząc przy tym do muzyki praktycznie nic nowego. Cóż z tego, skoro brytyjski, a być może także polski słuchacz, zachęcony usłyszanym w radiu nośnym kawałkiem The Pigeon Detectives i tak pójdzie do muzycznego sklepu celem dokonania zakupu „Wait For Me”. Pójdzie dziś, pójdzie też jutro, ale trzeci raz nabrać się nie da. W efekcie doczekamy się kolejnego opracowania tłumaczącego w jaki sposób Internet zabija rynek muzyczny. Tymczasem prawdziwa przyczyna leży chyba w nieco innym miejscu.