Ocena: 7

Mikołaj Trzaska

Kantry

Okładka Mikołaj Trzaska - Kantry

[Kilogram records; 12 kwietnia 2007]

Mikołaja Trzaskę można nazwać stachanowcem polskiego jazzu. Czasem wydaję mi się, że musi on mieć (o co podejrzewano Elvisa – patrz „Kawa i Papierosy” Jima Jarmuscha) tajnego brata bliźniaka, gdyż ogarnięcie w pojedynkę wszystkich projektów, w które zaangażowany jest gdański saksofonista, wydaje się niemożliwe. W tym roku oprócz „Kantry” ukazała się też świetna płyta Shofar oraz bardzo mocno rozimprowizowany album „Intimate Conversations” nagrany z Rosenem i Mc Phee. Co warte podkreślenia, ostatnie dwanaście miesięcy nie było czasem szczególnej aktywności w życiu Mikołaja Trzaski. Angażowanie się w trzy, cztery projekty rocznie, regularne koncertowanie, a do tego jeszcze szefowanie oficynie Kilogram Records to stały rozkład jazdy współlidera pamiętnej Miłości.

Nie wiem, jak długo będzie jeszcze utrzymywać się wysoka forma Trzaski, na razie jednak ilość jego projektów szczęśliwie nie wpływa na ich jakość, czego najlepszym przykładem jest „Kantry”. Wydawałoby się, że mamy tu do czynienia z powtórką z rozrywki. Kolejny album łączący jazz z literaturą? Kolejny autor „poczyta dzieciom” na tle yassowego tła? Pragnę uspokoić tych, którzy obawiają się, że rozpędzony Trzaska działa w nieprzemyślany, automatyczny sposób. Podobnie jak było w przypadku dwóch poprzednich jazzowo-literackich kolaboracji (z Marcinem Świetlickim i Jurijem Andruchowyczem), mamy do czynienia ze starannie przemyślaną interpretacją, z fascynującym przekładem słowa na dźwięk. „Kantry” to przygotowywany od dwóch lat „dziennik podróży”. Nie wypełniają go jedynie „gotowce” w postaci odczytywanych rozdziałów „Zimy”. Choć cytaty z tego tomu opowiadań pojawiają się, są one przemieszane przez Trzaskę z luźnymi impresjami, które zostały przez Stasiuka zarejestrowane na dyktafonie podczas podróży po Węgrzech, Słowenii i Chorwacji. Tę kolażową poetykę dobrze widać w piątym „Prodaj dinozaura”, który otwiera przepuszczany przez rozmaite efekty, kapitalnie zapętlający się cytat z opowiadania „Paris-London-New York”, po chwili ustępujący miejsca uroczo niedbałej, zarejestrowanej Bóg wie gdzie mini-opowieści o „świecie starych opon”. Na „Kantry” flirtujący z folkiem jazz i literatura mieszają się z dźwiękami sarajewskiej knajpy, bałkańską audycją radiową, szczekaniem psów, oraz kapitalnymi komentarzami meczu „Słowacji z Amerykanami”.

Większość z nagranej przez Stasiuka „wypełnionej napięciem nudy” stanowią rzucane jak gdyby od niechcenia refleksje, a czasem nawet trudne do zidentyfikowania, poszatkowane wypowiedzi, które pozbawione pierwotnego sensu, we wspaniały sposób budują atmosferę podróżowania przez „bałkańską rozpierduchę”. Niektóre cytaty to prawdziwe rozbijające patos perełki – np. suche buty sobie kup, kurwa, włącz punk rocka czy wysikajcie się i spadnijcie na zewnątrz, weźcie sobie tego arbuza i idźcie. Trzeba oddać Trzasce, że wyreżyserował on to quasi-słuchowisko w prawdziwie mistrzowski sposób, wielką klasę pokazuje już na samym początku płyty, gdy nieśmiała „Istrianna”, oparta na leniwie szkicowanych saksofonowych zaczątkach melodii przechodzi w rozbudowane, porywające „Tango On The Border”. Znacie to uczucie, kiedy podczas podróży zmysły przyzwyczajone do ograniczonej przestrzeni zostają nagle oszołomione widokiem sięgającym po horyzont? Nie sądziłem, że ktoś będzie je w stanie oddać za pomocą muzyki, Trzasce się udało. Takich wyjątkowych momentów na „Kantry” jest zresztą dużo więcej; melancholijny, przesmutny, instrumentalny „The Silenie Of Fish”, psychodeliczna, łącząca śpiew muezina z niepokojącą grą saksofonu i psychodelicznymi klawiszami „Sarajewska”, to tylko niektóre asy, skrywane w goreteksowym rękawie kurtki Mikołaja Trzaski.

Piotr Szwed (17 grudnia 2007)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także