Ian Brown
The World Is Yours
[Polydor; 24 września 2007]
To było półtora roku temu. W Warszawie wybiła dwudziesta druga, a ja zdałem sobie sprawę z tego jak bardzo przeceniałem solowy dorobek gościa, którego koncert właśnie się kończył. Tym gościem był Ian Brown. Wiadomo – ex-wokalista The Stone Roses, ikona madchesteru i prototyp połowy britpopowych frontmanów. Postać bardzo znacząca również dla mnie, bo były czasy, kiedy katowało się sławne self-titled z 1989 roku. Dziś już nie – nie widzę celu w słuchaniu płyt, które znam na pamięć nawet od tyłu. Pozostał sentyment, który nakazał sprawdzić „The World Is Yours”, szumnie reklamowane nazwiskami „znakomitości” w rodzaju byłych muzyków Sex Pistols (którym podobnie jak Brownowi zostały obecnie głównie nazwiska i statuetki żywych legend). Zwłaszcza, że pomimo koncertowej żenady, „Music Of The Spheres” i „Solarized” zawierały kilka niezłych momentów, nawet jeśli nie tak dobrych, jak mi się wówczas wydawało.
Fakt: „The World Is Yours” jest pierwszą prawdziwie beznadziejną pozycją w solowym dorobku Browna. Właściwie nie wiadomo jaki gatunek reprezentuje ten krążek. Najbliżej mu chyba do upośledzonego hip-hopu. Większość piosenek można sobie wyobrazić już przed pierwszym przesłuchaniem – proste, przestarzałe podkłady w wolnych tempach, banalne aranżacje smyczków na modłę popłuczyn po „F.E.A.R.” i nieprzekonujące zupełnie melorecytacje Iana. „Społeczne” teksty nafaszerowane wytartą frazeologią. Melodie o wyrazie twarzy Anny Fotygi. Tak wygląda praktycznie każda „kompozycja”. Okazjonalnie rozśmieszy nas „Eternal Flame” z motywem a la Dr Dre dla ubogich czy kaskaderska solówka „Street Children”, ale to stanowczo zbyt mało, żeby podczas sesji z „The World Is Yours” nie zawyć z nudy i żalu nad indolencją jej autora.
Komentarze
[27 sierpnia 2016]