Organ Eye
Organ Eye
[Staubgold; 13 kwietnia 2007]
Staubgold wydał już drugą w tym roku płytę (tą pierwszą był album Kammerflimmer Kollektief), na której nietypowe instrumenty akustyczne wiodą prym nad elektroniką i muszę przyznać, że ten kierunek coraz bardziej zaczyna intrygować. Co ciekawe, wciąż brzmią one bardziej jak elektroniczne kolaże niż muzyka elektroakustyczna, niemniej jednak jest to ciekawa alternatywa dla umierającej estetyki click’n’cuts. Wszystko dzięki kreatywnemu korzystaniu z instrumentów niedocenianych w zdominowanym przez laptopy świecie. W nagraniach Organ Eye usłyszeć można specyficznie potraktowany fortepian, wiolonczelę i organy. Niebanalnie wydobywane dźwięki są równie niebanalnie łączone i efekt nijak nie przypomina kameralistycznych kompozycji. Ale o tym więcej za chwilę.
Kolektyw narodził się dwa lata temu w Lizbonie podczas wspólnego występu muzyków z portugalskiego Osso Exótico (David Maranha, Patricia Machás) i nowozelandzkiego Minit (Jasmine Guffond, Torben Tilly). Idei improwizacji leżącej u zarania projektu pozostali wierni również podczas nagrywania płyty, stąd składają się na nią ledwie dwa utwory, za to słusznej długości. Oba rozwijają się spokojnie, bez pośpiechu, Oba składają się w zasadzie z jednego motywu starannie rozbudowywanego przez ponad 20 minut. Pierwszy rozpoczyna się delikatnie, ambientowym tłem powoli przeradzającym w organowo-syntezatorowy dron, który przycicha dopiero po kilku minutach pozostawiając słuchacza w letniej i niedoprawionej zupie elektronicznej. To jedyny moment, gdzie nagranie nudzi. Na szczęście po jakimś czasie z kapelusza dźwięków wyciągnięte zostają kliknięcia/stukanie o naturalnym (czytaj: nieelektronicznym), acz nieidentyfikowalnym pochodzeniu pojawiające się raz z lewej, raz z prawej strony w formie niezwykle przyjemnej repetycji. Potem ponownie pojawia się zagubiony gdzieś po drodze dron, poważnie przybierając na sile i dominując nagranie aż po ostatnie kilkaset sekund zamykających temat ciepłym deszczem syntetycznego pisku i dzwonków. Wszystko w bardzo pozytywnych barwach, w sam raz do obserwacji wschodu słońca na bezchmurnym niebie (ja wiem – pora roku nie bardzo temu sprzyja) tuż po udanym after party.
Drugi wątek zaczyna się najazdem z wyższej belki, co zdecydowanie poprawiając prędkość wydarzeń i siłę wybicia gwarantuje dużo bardziej udany lot w muzyczną otchłań, tak że aż trudno pamiętać o końcowym telemarku i lądowanie może okazać się nieprzyjemnym zderzeniem z powierzchnią rzeczywistości. Zaczyna się mocniej i bardziej niepokojąco niż pierwszy utwór, a wraz z zagęszczaniem faktury dźwięku zagęszczaniu ulega także atmosfera. Choć pierwszy plan i tu należy do organowego dronu, pozostawia on więcej miejsca dla rozpętywanej w tle burzy elektronicznych efektów i wybrzmień pozostałych instrumentów. Stan totalnego rozwichrzenia, do którego docieramy w wyniku rozwoju chaotycznej improwizacji pochłania bez reszty, aż w okolicach 17 minuty tło zamiera pozwalając przysłuchać się jak wygasa główny motyw utworu wsparty miarowymi uderzeniami w bęben basowy. Gdy milknie muzyka potrzeba jeszcze kilkunastu sekund na oprzytomnienie - jak po upadku na narciarskiej skoczni. Dopiero wtedy można w pełni docenić tę kompozycję: gdy otaczająca cisza dostarcza punktu odniesienia do porzuconego przed chwilą świata, do którego zabrała nas muzyka.
Całość nie stanowi jakiegoś porażającego odkrycia, choć z pewnością jest pewnym novum i zdecydowanie przyjemnie się tego słucha. Debiut Organ Eye wypada gdzieś pomiędzy muzyczną metodą wspomnianego Kammerflimmer Kollektief, transowością dzieł Basinskiego oraz dekonstrukcją brzmień w wykonaniu Ekkeharda Ehlersa. Słyszałem wiele lepszych płyt ale… włączę tą jeszcze raz…