Ocena: 4

Beirut

The Flying Club Cup

Okładka Beirut - The Flying Club Cup

[4AD; 8 października 2007]

Po zeszłorocznym debiucie historię tego złotego chłopca amerykańskiego indie zna już każdy berbeć, a więc wątek biograficzny nie jest już dla recenzentów dobrym punktem zaczepienia. A tym niestety gorzej dla lidera grupy Beirut. Gdyby wziąć pod lupę nie postać Zacha Condona, a jego twórczość samą w sobie, zespół straciłby lwią część przypisanej mu „zjawiskowości” – zgadzali się z tym rok temu nawet najwięksi apologeci i aż do wydania trzeciej płyty chyba nie zmienią zdania. Nijak nie wybroni się bowiem muzyka, która na „The Flying Club Cup” jest w formie i treści niemal kapka w kapkę taka sama, jak zeszłoroczny debiut – z wszystkim jego blaskami i cieniami, z dawką lotnych melodii i słodko-gorzkich refleksji, ale też z mnóstwem niedopowiedzeń, mnóstwem niezagospodarowanej przestrzeni, a przede wszystkim brakiem piosenek, najbardziej dziś deficytowego surowca, dalibóg nie tylko w muzyce Beirut.

A zanosiło się na wycieczkę w zupełnie nowe muzyczne rejony. Konretnie miał nas nowy album wieść szlakiem owianych mitem europejskich podróży Condona, które po Półwyspie Bałkańskim skoncentrowały się na krainie Galów. I owszem, muzyczne wariacje na temat francuskich miast z okresu międzywojnia skutecznie przywołują klimaty mętnie oświetlonych sal paryskich bistro, tętniących życiem rynków czy ulicznych jarmarków z południa kraju. Wszystko jednak dziwnym trafem głęboko osadzone jest w tych samych cygańskich muzycznych tradycjach, które przyświecały Condonowi przy nagrywaniu pierwszej płyty. Beirut daje tym samym dobre świadectwo temu, jak ważnym kulturowo czynnikiem nawet w zachodniej Europie była mniejszość romska, co nie zmienia faktu, iż mówienie o zmianie, nazwijmy to, etniczno-geograficznej konwencji, w jakiej porusza się Zach Condon, jest sporym nadużyciem.

Pewien postęp zachodzi co najwyżej w kwestiach warsztatowych. Za sprawą Owena Palletta z Final Fantasy siedzącego za setem produkcyjnym, z brzmienia płyty znikają wszelkie dotychczasowe naleciałości konwencji lo-fi. Nie czuć już orkiestralnego tumultu rodem z Neutral Milk Hotel, a aranże są o wiele bardziej przejrzyste i dopieszczone, czyniąc porównania Zacka Condona z Sufjanem troszkę bardziej zasadne. Przy większym zaangażowaniu sekcji smyczkowej i oszczędniejszym korzystaniu z arsenału cygańskich dęciaków „The Flying Club Cup” może wydać się spokojniejszy, bardziej wyważony czy nawet – jak to już ciśnie się na usta – dojrzalszy od swojego poprzednika. Wymienione wyżej elementy w porównaniu z „Gulag Orchestra” jawią się jednak jako zmiany kosmetyczne i po pełny opis zawartości nowego krążka mógłbym równie dobrze odesłać do zeszłorocznej recenzji redaktora Bałuka, co zresztą niniejszym czynię.

Jako domorosły psycholog pokuszę się za to o pewną diagnozę postaci Zacha Condona. Owszem, nie podlega wątpliwościom, że na najwyższy podziw i uznanie zasługują determinacja i kreatywność chłopaka, który już w wieku lat 15 (będąc dawno po wypięciu się na edukację) miał na swoim koncie stosy w pełni świadomych i dojrzałych demówek, do dziś czekających na publikację i który ledwie z dwudziestką na karku przebił się do powszechnej świadomości jako cudowne objawienie, jednak szybkość z jaką ów stardom został osiągnięty może deczko wypaczyć nam jego pełny obraz. Nie wykluczam przeto możliwości, że lider Beirut w wieku, który u każdego jego równolatka jest tak naprawdę ledwie okresem kształtowania się muzycznej wrażliwości, ma już tak skonkretyzowaną wizję swej muzyki, że bardzo trudno będzie mu opuścić pewne ramy, które sam sobie nakreślił. Innymi słowy Condon może być już mentalnie za stary, by spożytkować potencjał, jaki mu się przypisuje z racji jego wieku. I choć nie miałbym nic przeciwko gdybym za rok przy okazji trzeciego wydawnictwa Beirut wywracającego do góry dnem dotychczasową twórczość zespołu miał wypluwać ten akapit słowo po słowie to z głębokim smutkiem i szczerą troską przychodzi mi stwierdzić – szczerze wątpię.

Paweł Anton (4 listopada 2007)

Oceny

Przemysław Nowak: 5/10
Kamil J. Bałuk: 4/10
Piotr Szwed: 4/10
Średnia z 14 ocen: 5,14/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: uu
[27 marca 2012]
Kuba Ambrożewski - to jest...! No właśnie, kto?
Gość: kuba a nzlg
[27 marca 2012]
Paweł Anton - to był gość!
Gość: rapesso
[27 marca 2012]
żeby recenzować TAKIE płyty to trzeba mieć słuch, ale jak ktoś jest przygłuchy na jedno ucho, a na drugie ucho nadepnął mu słoń to efektem tego są takie właśnie recenzje. Żałosne. Płyta kultowa jak możecie jej dawać 4/10 lub 5/10???Ludzie.
Gość: mp
[5 marca 2010]
ta recenzja jest kompletnie powalona jak ten portal
weź recenzuj disco polo
Gość: patriota666
[6 kwietnia 2009]
nie no bez przesady :/

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także