Ocena: 6

Murcof

Cosmos

Okładka Murcof - Cosmos

[Leaf; 17 września 2007]

Rozległość tradycji muzyki kosmicznej mierzona jest w latach świetlnych. Od free jazzu Sun Ra, przez space rock Hawkwind, syntezatorowe eksperymenty Tangerine Dream, aż po ambient house The Orb - astronomiczne wątki przewijały się w niezliczonej ilości stylistyk, często stając sie narracyjną osią mniej lub bardziej pompatycznych koncept albumów. Jak nietrudno sie domysleć, po tej samej orbicie porusza sie też najnowszy album Fernando Corony nagrany pod szyldem Murcof. Meksykanin oddala się od znanej z płyt „Martes” i „Remembranza” formuły zderzenia konserwatywnej elegancji muzyki poważnej z postępowym żywiołem mikro-programowanych bitów i zmierza w kierunku posępnego ambientu, realizowanego z adekwatnym do tytułu albumu rozmachem.

Jedynymi utworami wpisującymi sie w znaną z poprzednich wydawnictw post-IDM-ową logikę uczłowieczenia technologii cyfrowej są „Cielo” i „Cometa”. Znajdziemy tu doskonale rozpoznawalne konstrukcje, łączące mechaniczny, klikający puls z intymnym brzmieniem klasycznego instrumentarium. W pozostałych utworach Corona w pełni eksploruje ścieżkę jedynie nieśmiało sygnalizowaną na poprzednim albumie (utwór „Ruido”), wyraźnie przekraczając przy tym linię demarkacyjną oddzielającą dyskretną elegancję i patos. Odwagę w przeprowadzeniu tej trudnej do zaakceptowania dla dotychczasowych fanów artystycznej wolty należy zapisać Coronie na plus. Minusem jest to, że pozbawione struktur rytmicznych, medytacyjne pejzaże, z jakimi mamy do czynienia w czterech omawianych utworach, dysponują irytująco zróżnicowaną siłą emocjonalnego rażenia.

Miażdżą obie oparte na potężnych crescendach części utworu tytułowego, stanowiące idealny soundtrack do filmowej symulacji niszczycielskiego lotu gigantycznego meteorytu. Murcof w mistrzowski sposób buduje dramaturgię, nawarstwiając kolejne powłoki masywnych dronów, przybierających w kulminacyjnym punktach obu utworów postać monolitycznych elektroniczno-akustycznych bloków dźwięku. Nieco gorzej jest w dwóch pozostałych kompozycjach, w których plan stopniowej eskalacji napięcia zastapiony jest zasadą radykalnego, brzmieniowego kontrastu. W „Oort” potężne wejścia katedralnych organów, wyłaniające się z wyciszonych smyczkowych improwizacji zwiększają ryzyko zawałowe w stopniu nieporównywalnie większym niż słynny moment nuklearnego uderzenia gitar w trzeciej minucie „Like Herod” Mogwai. Kilkakrotne powtórzenie tego samego zabiegu w ciągu trwającego niemal kwadrans utworu staje się jednak nieznośnie męczące. Znikomej dynamiki rozwoju dramaturgii doświadczamy też w utworze „Curpo Celeste”, co skłania do stwierdzenia, że planowany pierwotnie jako EP-ka „Cosmos” powinnien EP-ką pozostać. Zaprogramowanie odtwarzacza na utwory 2, 3 i 5 objęte jest jednak stuprocentową gwarancją mocnych wrażeń i miejmy nadzieję, że tego samego dostarczą nam nadchodzące koncerty Murcofa w Polsce.

Maciej Maćkowski (11 października 2007)

Oceny

Średnia z 2 ocen: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także