Ocena: 6

Stealpot

Indian Salon

Okładka Stealpot - Indian Salon

[Spirea; 2007]

Pierwszy album Stealpota, wydany w 2005 r. „Mass Mess.Age”, miał ambicje namieszać w dość skromnym polskim światku tzw. nowych brzmień. Regularnie pojawiające się ciepłe komentarze przyrównujące Szymona Folwarcznego, dowodzącego projektem, do tuzów nu-jazzowych klimatów, gdzie nazwiska Nilsa Pettera Molvaera pojawiały się obok Toshinori Kondo czy Nicholasa Paytona, niezdrowo pobudzały wyobraźnię. Ktoś wychwycił inspiracje Boards Of Canada, ktoś inny nawet, a jakże, podrzucił Milesa Davisa. Z jednej strony to zrozumiałe (Szymon jest trębaczem), z drugiej trochę niesprawiedliwe - sam młody, a wtedy jeszcze nastoletni, artysta skromnie odżegnywał się od czytelnych nawiązań, twierdząc, że żadnego z wymienionych twórców nie zna na tyle, by się na nim bezpośrednio wzorować. Pewne jest natomiast, że idea wykorzystania inteligentnego samplingu z domieszką jazzu na debiucie była na tyle ciekawa i świeża, by móc rozpatrywać Stealpota w kategorii nowej, nu-jazzowej nadziei. Ciekawym posunięciem było również zainwestowanie przez wydawcę - Vivo Records - w rynki zagraniczne, co zaowocowało nad wyraz dobrą sprzedażą na przykład w dalekiej Japonii.

Jeśli jednak „Mass Mess.Age” był brzmieniowo ograniczony, na drugiej płycie Szymon postanowił dać upust swojej ambicji i znacznie namieszać. Postawił przede wszystkim na urozmaicenie. Bazą nie jest więc sama elektronika, ale jej zestawienie z żywym instrumentarium - trąbką, organami Hammonda, fletem, kontrabasem, gitarami oraz perkusją. Również wiele innych udziwnionych dźwięków, stanowiących subtelne tło, zostało nagranych na żywo i tylko lekko zmodyfikowanych elektronicznie. Na płycie obecny jest także kwartet smyczkowy, co dodatkowo wpływa na zróżnicowany charakter materiału. Generalnie jednak umiar został zachowany - całość brzmi klarownie, przystępnie i bardzo piosenkowo (na co bezsprzecznie wpływa udział wokalny pań - Anny Ruttar, Kasandry Adebowale i Junko Nashimury, które śpiewają m.in. w języku japońskim i chorwackim). Wadą dla natrętnie poszukujących może być brak odrobiny szaleństwa (szczególnie w partiach trąbki, które zdaje się ciągle podporządkowywać jednej schematycznej, statecznej regule), co przy niekrótkim przecież czasie trwania poszczególnych utworów, sprzyja minimalizowaniu napięcia, które i bez tego zdaje się być mocno stonowane. Jednakże Stealpot to nie 100nka czy Pink Freud, konwencja improwizacji jest tu - z zachowaniem odpowiednich proporcji - bliższa jazzowemu mainstreamowi. Króluje połączenie marzycielskiego, przestrzennego, refleksyjnego electro-popu (echa Loco Star czy Silver Rocket) z wysmakowanym jazzem, elementami dubu, downtempo i trip-hopu (vide projekty oficyny Moon Label).

Kontynuacja zapoczątkowanej na debiucie estetyki nu-jazzowej, w jaką wpisuje się muzykę Folwarcznego, została tu nieco zmodyfikowana, i choć pojęcie to jest mocno umowne, a jego części składowe stanowią dość pojemny przekrój pojęciowy, to sam zainteresowany nie kwestionuje przypisywanych mu ról. Czy - jak niektórzy by chcieli - stricte jazzowy, mocno improwizowany charakter zostanie przez niego rozwinięty w przyszłości, przekonamy się za jakiś czas. Sam Szymon wspomina, że blisko mu do brzmienia Tomasza Stańki z ostatnich płyt z Simple Acoustic Trio. Produkcyjnie i aranżacyjnie wysmakowanego do granic przyzwoitości, podobnie jak ostatnie, niemal popowe projekty Leszka Możdżera. Jeśli więc uznać, że ten improwizacyjny wątek ujawnia się w pewnym umownym stopniu w muzyce Stealpota, to proponuję zacząć przygodę z jazzem właśnie od niego. A potem przyjdzie czas na Freddiego Hubbarda i Dona Cherry'ego.

Tomasz Łuczak (1 października 2007)

Oceny

Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 3 ocen: 4,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także