Drivealone
The Letitout [EP]
[własnym sumptem; wrzesień 2007]
Drivealone, solowy projekt basisty Much... Taaa, Muchy. Poznańskie trio cieszyło się w trakcie ostatnich kilkunastu miesięcy niesłabnącym zainteresowaniem branżowych mediów. Tak się jednak złożyło, że tu u nas nazwa pojawia się po raz pierwszy dopiero dosłownie na kilka tygodni przed długogrającym debiutem zespołu. Nie pomyliłby się ten, kto wyróżniłby Muchy na rodzimej scenie z powodu wystającego ponad przeciętną warsztatu piosenkopisarskiego, równie dobrze mógłby to jednak zrobić z uwagi na łatwo identyfikowalny styl tekściarski Michała Wiraszki czy post-morrisseyowskie, romantyczno-łobuzerskie usposobienie estradowe frontmana grupy. Absorbująca uwagę postać wokalisty przesłania nieco wkład drugiego filaru Much. Skojarzenie z The Smiths przybiera na sugestywności, gdy zestawić gwiazdorskie maniery Wiraszki z nieobecnością Piotra Maciejewskiego, będącego Johnnym Marrem swojego kolegi i mózgiem produkcyjnym formacji.
Gdyby jednak oceniać po brzmieniu, Muchy należałoby właściwie uznać za zespół Wiraszki. W końcu to właśnie w wypowiedziach wokalisty najczęściej przewijają się wyżej wzmiankowana kapela z Manchesteru, Republika czy The Cure. Te wpływy trio przekuwa w sposób kreatywny, z być może największym wdziękiem, z jakim krajowy zespół przekładał wyspiarskie wzorce na język polskiej piosenki od czasu wczesnego Myslovitz (jednocześnie nie przesuwając się w czasie poza ten sam horyzont ostatnich akcentów lekkiego, melodyjnego shoegaze’u z połowy lat dziewięćdziesiątych). Wspomniany wcześniej basista/klawiszowiec porusza się sprawniej po mapie przeciwnej półkuli, zatem praca, jaką wykonuje na użytek atutów swojego wokalisty, zasługuje na uznanie. Styl Much nie jest przecież wynikiem konsensusu ustalonego na przecięciu dwóch powyższych. To prawie na pewno dobrze.
Zatem Drivealone, solowy projekt basisty Much, odsłania zupełnie inną twarz Maciejewskiego, bez związku z inteligentnie chwytliwym, post-nowofalowym popem macierzystej formacji. Ta niekomercyjna platforma dla wyłącznie domowych nagrań to ostateczne spełnienie nie tylko dla wielbicieli takich kategorii jak szczerość i bezinteresowność w muzyce, ale też prawdziwe wydarzenie, novum na polskiej scenie, nieświadomej istnienia większości dobrych grup ze Stanów Zjednoczonych. Niecodziennie osobiste, introwertyczne kompozycje Drivealone muzycznie wyrastają z tradycji amerykańskiego undergroundu lat dziewięćdziesiątych. „The Letitout”, sygnalizująca pierwsze poważniejsze zamiary względem działalności wydawniczej EP-ka, urządza festiwal reminiscencji brzmień spod znaku m.in. Shudder To Think, Death Cab For Cutie czy Modest Mouse, by nie ciągnąć listy w nieskończoność. Czuję się mile połechtany słysząc polskiego wykonawcę nawiązującego do Built To Spill – pierwsze takty najlepszego tu „A State Of Art In Becoming Regretful” nastawiają na utwór zagubiony w trakcie sesji do „Keep It Like A Secret”. A to już wiele.
Serwując swoje emocjonalne, balladowe wynurzenia, Drivealone udaje się uniknąć rzucającej się w uszy egzaltacji. Może dlatego, że twórczość Maciejewskiego, choć jest aktem silnie autorskim, to nie przesadnie autotematycznym – w gruncie rzeczy chodzi o robienie dobrej muzyki. Pewnie dla krajowego podwórka nazbyt hermetycznej – efekt końcowy sprawia wrażenie sypialnianych nagrań My Bloody Valentine z uwzględnieniem matematyczno-slowcorowej filozofii rytmu – ale to tym bardziej zobowiązuje, by szyld Drivealone dodać do ulubionych.