Ocena: 3

Bruno Schulz

Ekspresje, depresje, euforie

Okładka Bruno Schulz - Ekspresje, depresje, euforie

[Luna Music; 12 marca 2007]

Polskie Muse – tak chyba jeszcze nikt nie próbował określać twórczości zespołu Bruno Schulz. Podobieństwa można jednak wymieniać długo: ciekawe wykorzystywanie cięższych brzmień gitar, umiejętność pisania przebojowych, energetycznych, indie-rockowych singli, wreszcie szerokie, artystyczne zainteresowania muzyków. Niestety to, co mogłoby stanowić spory atut, często w przypadku zarówno Muse jak i Brunona Schulza staje się źródłem nieznośnej, wylewnej, upajającej się sobą pretensjonalności. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Bellamy ma swojego osobistego demona kiczu, który nawiedza go od czasu do czasu, szepcząc: „Matthew, przecież nie jesteś tylko chłopcem, grającym fajne piosenki, zostałeś wybrany do rzeczy większych, masz być prorokiem wieszczącym światu nadejście apokalipsy, powinieneś być aniołem zstępującym z niebios, owianym aurą barokowej aranżacji…”. Zdaje się, że podobny demon postanowił opanować duszę wokalisty Brunona Schulza – Karola Stolarka, o ile jednak Bellamy ze swoich starć z siłami nieczystymi potrafił, szczególnie na starszych płytach, wychodzić zwycięsko, o tyle lider debiutującej właśnie łódzko-kielecko-krakowskiej formacji, wziął szatańskie podszepty za dobrą monetę i postanowił podpisać cyrograf.

Pisząc o Brunonie wypada skupić się na tekstach i sposobie śpiewania Karola Stolarka, gdyż to one ostatecznie są powodem koszmarnego, artystowskiego klimatu, któremu zespół zawdzięcza taką, a nie inną ocenę – naciąganą trójkę. Klimat ten - z drugiej strony - może zapewnić komercyjny sukces, zjednać rzeszę publiczności i zakotwiczyć na dłużej łajbę „Bruno Schulz” w zatoczce „polski rock alternatywny”, gdzieś pomiędzy Comą a Kombajnem Do Zbierania Kur Po Wioskach. Muszę przyznać, że oczami wyobraźni już widzę tego chłopaka, z „poetycko” za długim szalikiem, na szczycie klasyfikacji „najlepsi wokaliści” w „Teraz Rocku”. I w sumie bez żadnej złośliwości, całkowicie poważnie, życzę powodzenia. Polski rynek muzyczny, jak kania dżdżu, łaknie komercyjnego sukcesu i Bruno Schulz ma szansę ten sukces odnieść (jeśli nie z tą płytą, to z następną). Sprzedaje bowiem towar idealnie skrojony na potrzeby polskiego, nastoletniego fana muzyki rockowej. Troszkę „bohemy” à la Robert Gawliński, troszkę Marcina Rozynka, troszkę czadów (można popogować!), troszkę recytacji z nieznośną manierą pożyczoną od Marcina Świetlickiego.

Muzykę Brunona Schulza można za to i owo pochwalić. „Afera” zbudowana jest na starych, ale przekonująco zagranych funkowo-rockowych patentach. Singiel „Gdy więdną kwiaty” ma naprawdę zaczepny refren, podobnie zresztą jak „Elektrownie”, „Dziewczynka z Bałut” czy „Podmienić naboje”. Niestety nawet najciekawsze melodie nie obroniłyby się przed wokalistą, który w płaczliwy, ekspresyjno-depresyjno-euforyczny sposób śpiewa: Nie mamy żadnych szans, szyderczy uśmiech nasącza twarz („Billboard”), Ludzkość wydała na świat mnóstwo takich jak ja / Pytając gdzie są tory miłości szukamy w burdelach / Zaprzyjaźnij się z drugą stroną gwiazd („Anioł”). Albo ten fragment, chyba najstraszniejszy: Mały książę podlewa różę swoimi marzeniami […], a ona wypija wszystko do ostatniej kropli świadomości („Mały książę”). Nie mówię, że jako autora teksów Stolarka należy całkowicie skreślić. Kto wie, może za 5 lat będzie wykupywał zalegające w sklepach egzemplarze debiutu i czerwienił się, gdy jakiś głos zacznie na koncertach wywoływać „Małego księcia”. Można bowiem znaleźć na „Depresjach, ekspresjach i euforiach” frazę, godną pochwały: Grudzień przysypał śniegiem park i można chodzić po wodzie („Dziewczynka z Bałut”). Okazuje się więc, że Stolarek potrafi przez kilka sekund być poetyckim, a jednocześnie bezpretensjonalnym, potrafi w pomysłowy, ale powściągliwy sposób opisać zwykłą-niezwykłą sytuację. Niestety cytowany przeze mnie fragment jest jedną z niewielu igieł odnalezionych w stogu siana.

Na koniec warto w jakiś sposób odnieść się do nazwy zespołu, która miała być w założeniu hołdem dla Brunona Schulza. Hołd ten przypomina „uczczenie” Artura Rubinsteina, stojącym w Łodzi przy ul. Piotrkowskiej „fortepianem”. Kto widział tą kiczowatą pozytywkę z ordynarnym, odpustowym kluczem wiolinowym wie, o co chodzi. Córka wybitnego pianisty powiedziała, że nigdy nie przyjedzie do jego rodzinnego miasta, jeśli nie zniknie z niego ta karykatura. Z zespołem Bruno Schulz było inaczej; ponoć zgodę na taką, a nie inną nazwę wyraził ostatni żyjący członek rodziny autora „Sklepów Cynamonowych”. Cóż, wrażliwości estetycznej po przodkach się przecież nie dziedziczy.

Piotr Szwed (17 września 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 3/10
Piotr Szwed: 3/10
Średnia z 3 ocen: 2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: SeryjnyMorderca
[2 kwietnia 2012]
O kurwa, co za recenzja.
Rot Schwartz
[17 maja 2009]
Stolarek lepiej sprawdza się w sztukach wizualnych.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także