Ocena: 7

KK Null

Fertile

Okładka KK Null - Fertile

[Touch Music; 19 marca 2007]

Kryjący się pod pseudonimem KK Null Kazuyuki Kishino jako lider zespołu Zeni Geva wydawał płyty wyprodukowane przez Steve’a Albiniego w należącym do Jello Biafry Alternative Tentacles. Niezależnie więc od zawartości stylistycznej omawianego tu krążka wymienione przed chwilą nazwiska wystarczająco usprawiedliwiają jego obecność na Screenagers.pl. Nie trzeba jednak żadnych wymówek, bowiem porzucenie zespołu, z którym odnosi się sukcesy, na rzecz jeszcze bardziej bezkompromisowych muzycznych poszukiwań to sama w sobie rzecz godna uwagi i kilku zdań omówienia. Poza tym, choć dziś już nie posługuje się gitarą, dalej naraża swych słuchaczy na urazy narządów słuchu wytwarzając nieznośny momentami hałas – zmieniła się tylko metodologia. Kishino zasilił bowiem szeregi japońskich twórców elektronicznego noise, nie oglądając się przy tym ani trochę na pokaźny dorobek bardziej doświadczonych na tym polu kolegów, lecz prezentując własny, oryginalny styl. Szlifuje go już kilkanaście lat, głównie poprzez współpracę z tuzami współczesnej awangardy i dopiero po raz drugi dając upust swoim pomysłom w pojedynkę. „Fertile” to jednak nie pierwsza prezentacja KK Null w katalogu Touch Music, promującym raczej łagodniejsze odmiany eksperymentalnej elektroniki. Dwa lata temu nakładem brytyjskiego wydawnictwa ukazał się bowiem zapis jego kolaboracji z Chrisem Watsonem oraz Z'evem. Tam jednak możliwości Kishino trudno w pełni docenić, choć po przesłuchaniu najnowszego dzieła, jego wkład w tamten album dość łatwo można wyłowić – jednak dopiero wtedy, gdy wie się czego się szuka. To, co najbardziej charakterystyczne dla KK Null na tle reszty sceny noise to swego rodzaju asceza w dawkowaniu dźwięków. Zamiast bombardować totalnym chaosem raczej cierpliwie penetruje wybrane zakresy częstotliwości, nie posługując się przy tym wcale mikro-dźwiękami i jednocześnie nie wpadając w pułapkę topienia brzmień w szumach i trzaskach. Minimal noise? Mogłoby to być dobre określenie, gdyby Ryoji Ikeda nie doprowadził już wcześniej minimalizmu w estetyce glitch w okolice zera bezwzględnego. Tu mamy raczej do czynienia ze staranną selekcją efektów eksperymentowania z dźwiękiem syntezowanym i nagrywanym z otoczenia oraz ich doskonałym dopasowaniem do siebie. Każdy z głosów z osobna słychać wyraźnie, co wcale nie znaczy, że utwory te są bardziej przystępne niż np. twórczość Merzbow. Daleko do tego. To po prostu połączenie bezwzględnej brutalności z laserową precyzją.

Mateusz Krawczyk (13 września 2007)

Oceny

Średnia z 2 ocen: 4,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także