The Polyphonic Spree
The Fragile Army
[TVT; 19 czerwca 2007]
Kto myśli, że grupa The Polyphonic Spree na swoim nowym albumie „The Fragile Army” przeszła na stronę zła i już nie będzie roztaczać wokół siebie aury miłości, ten się niewątpliwie rozczaruje. Ale rozczaruje się też ten, kto się spodziewa kolejnej dawki happy-clappy songs. Bo trzecia płyta amerykańskiego indie-chóru jest bardziej żywiołowa i ma więcej pink-floydowego buntu niż dwie poprzednie, choć wcale nie jest przez to mniej pozytywna. Nadal jest chóralnie i multiinstrumentalnie, a więc momentami też ekstatycznie (bo wiadomo, że czego jeden dźwięk nie wywoła, to cała orkiestra już może). Płyta jest (i każdy z muzyków się teraz jednym słowem wypowie): świeża, wiosenna, rześka, pozytywna, energetyczna, wielobarwna, wielogłosowa, słoneczna, kawowa, radosna, pogwizdująca, tańcząca, smakowita, pachnąca i jak zawsze… afirmująca. A więc powtarzamy za chórem, wszyscy razem, głośno i z przekonaniem:
And now you know
You're beautiful, you've always wondered
Now you know
Everything's alright
And now you know
You're beautiful, you've always wondered
Now you know
Together we're alright
Z pewnością urodzeni fani muzycznej familii Tima deLaughtera bardzo się z tego krążka ucieszą. A może i kilku nowych członków uda się do muzycznej sekty zwerbować. Bo pamiętajmy, że idzie jesień – trzeba stosować antydepresyjną profilaktykę. A muzyczna pigułka o nazwie The Polyphonic Spree może być spokojnie zażywana z witaminą C. W dodatku nie wywołuje skutków ubocznych. No i można kupić bez recepty. A ty się nie śmiej się synku (tak, do pana mówię, panie Manson), bo to jest naprawdę dobra płyta.