Andrew Pekler
Cue
[Kranky; 30 kwietnia 2007]
Andrew Pekler współpracował ostatnimi czasy z Janem Jelinkiem i na swoim najnowszym albumie robi co może, żeby o tym nie zapomniano. Podobieństwo ostatnich wydawnictw obu panów jest uderzające – „Kosmischer Pitch”, „Tierbeobachtungen” i „Cue” można w zasadzie traktować jako ściśle powiązaną stylistycznie serię. Obaj muzycy rezydują obecnie w stolicy Bundesrepublik Deutschland, ale na miano nowej „trylogii berlińskiej” wymienione albumy zdecydowanie nie zasługują. Nie przekonuje przede wszystkim ostatnie ogniwo tego łańcuszka – autor „Cue” zdaje się być pod mocnym wpływem swojego niemieckiego kolegi i czytelnie nawiązuje do jego ostatnich dokonań, nie dbając specjalnie o zagadnienie wartości dodanej. Pekler podobnie jak Jelinek spogląda w kierunku dokonań teutońskiej awangardy z lat 70. , ze szczególnym uwzględnieniem albumu „Zuckerzeit” formacji Cluster. Ponownie mamy tu więc do czynienia z nawarstwieniami zapętlonych motywów kreślonych za pomocą zmodulowanych brzmień gitary oraz analogowego syntezatora i osadzonych w precyzyjnie wymierzonych, rytmicznych szkieletach. Regularnie pofałdowane tekstury kryją pod swoją statyczną fasadą przestrzeń nasyconą interakcjami miniaturowych dźwiękowych struktur, przypominając tym jelinkową obsesję na punkcie wymiaru mikro. Kompozycje osadzone w konkretniejszych realiach rytmicznych i przez to bliższe duchowo „Kosmischer Pitch” momentami zdobywają się jeszcze na ambicję nieznacznego oderwania się od pierwowzoru, czego najlepszym przykładem jest demonstrujący nie spotykaną na wymienionych albumach Niemca dynamikę „On”. Niestety w licznych momentach luźnych formalnie kontemplacji Pekler przyssany jest do „Tierbeobachtungen” jak do cyca, skłaniając do opinii że jego artystyczna tożsamość uległa w wyniku rzeczonej współpracy chwilowemu zatarciu. Miłośnicy obserwacji zwierząt na kosmicznym pułapie mogą sprawdzić z ciekawości jakość tego ersatzu. Reszta może sobie odpuścić.