The Book Of Knots
Traineater
[Anti-; 20 marca 2007]
Drugi album frapującego projektu z eksperymentalnym zacięciem. Metoda w szaleństwie? Oczywiście! Przepis: zrób przejażdżkę palcem po mapie Stanów, zakreśl co bardziej enigmatyczne miejsca, wypożycz Toma Waitsa do zaśpiewania w jednej z piosenek, wymieszaj ciężkie gitary z bluesowymi zagrywkami. Troszkę przypomina to ostatnio recenzowaną przeze mnie „Cassadagę” – z wyjątkiem odrębności stylistycznych. Pomysł jest jednak podobny: kolejny zespół zanurza się w odmętach amerykańskiej kultury i śpiewa o pewnych tradycjach tego kraju. To nic nagannego; pomijając jakość podobnych propozycji, pozostaje nam zawsze ich edukacyjna wartość – jeszcze rok, może pół i znać będziemy Stany lepiej niż ich rodowici mieszkańcy (bo ilu z nich wsłucha się w „Traineater”?). Tym razem przejażdżka palcem po mapie to przejażdżka po amerykańskim „Rust Belt” – środkowo-wschodnim rejonie USA, w którym wielkie fabryki i zagłębie przemysłu ciężkiego. Muzyka ma nam przybliżyć melancholijną, ale też ironiczną opowieść o tej upadającej krainie, rozsypujących się zakładach. Chciałoby się rzec: „a Civilization gone with the wind”.
Co na to sami muzycy? Ano niewiele, bo tak naprawdę niewiele ciekawego się tu dzieje. Album z dopiskiem „eksperymentalny” to głęboka woda – rzucając się na nią, wypada zabrać ze sobą powalające melodie i przykuwające ucho motywy. „Eksperymentalny” niejako z natury powinien być „trudny”. Otóż, rzadko kto chce słuchać trudnej płyty, jeśli ta nie wynagrodzi mu trudu rozsianymi tu i ówdzie perełkami. Muzycy The Book Of Knots powinni zatem starać się podwójnie, czego nie robią. W efekcie słuchacz walczy z dziwacznymi formami, świadomie pretensjonalnymi partiami czytanymi, a po lekturze całości może jedna piosenka zostaje mu w głowie (tytułowy „Traineater” – jedyny, prawdziwie urzekający utwór). Dalej mamy wymęczone „Pray” z Waitsem, jakby doom-metalowe „Pedro To Cleveland” (ale wybaczcie panowie, grając doom-metal też należy prezentować pewien poziom!), i sporo piosenek, które nie są ani dobre, ani złe. „Midnight” dźwiga się odrobinę z dołów przeciętności, podobnie „Boomtown” i „Salina” (ciekawy hook około 3:50), ale powiedzmy sobie szczerze – to nic zbyt odkrywczego ani też nic zachęcającego was do kupna „Traineater”. W każdym razie pozostaje nam wartość edukacyjna: eksperymentalny pomysł i forma z miejsca nie czynią albumu dobrym.