Piotr Zabrodzki/Tatsuya Yoshida
Karakany
[Vivo; 5 marca 2007]
Światu objawili się nowi pretendenci do mistrzowskiego pasa w wadze półciężkiej. Para Piotr Zabrodzki/Tatsuya Yoshida, mająca na koncie wiele efektownych występów indywidualnych, sprzęga swe siły by w szesnastorundowej walce zaprezentować niemałe umiejętności, niby przy okazji i jakby od niechcenia powalając przy tym przeciwników na deski. Prowadzona od samego początku w szalonym tempie walka już po pierwszej wymianie ciosów ma tylko jednego faworyta i jedynie kwestią czasu i kaprysu dominującego duetu jest jej zakończenie. Zabrodzki i Yoshida swą przewagę osiągają przede wszystkim niezmordowaniem w wyprowadzaniu serii coraz potężniejszych ciosów, które dawkują z różnym natężeniem w najmniej spodziewanych momentach. Śmiałe ataki sprawdzonych form – a może raczej ich karykaturalnych dekonstrukcji - wyprowadzane z hardcore’owym zacięciem przeplatają się z odrobiną efektów, którymi bawi się zwłaszcza Yoshida przepuszczając swój głos przez różne, zniekształcające dźwięk pudełka. Pełnia dzikiego temperamentu objawia się, gdy filuternie wprowadzają nostalgiczne momenty będące wypadkową tradycyjnego jazzu, funku i muzyki kameralnej tylko po to, by następne uderzenie miało jeszcze większą siłę rażenia. To właśnie zagrania, które doprowadzają do wrzenia na trybunach - można ich kochać lub nienawidzić, ale nie można pozostać obojętnym. Jeszcze trochę zabawy, prowokujących gestów oraz efekciarskich zagrywek i wreszcie następuje miażdżący koniec – niby już to dziś prezentowali, ale skomasowany atak w samym finale, z coraz bardziej narastającą furią robi wrażenie i nie pozostawia wątpliwości, kto tego wieczoru był najlepszy. Nokaut, brawa i wyścig do domu by obejrzeć powtórki.
Tatsuya Yoshida jest jedną z ikon japońskiej muzyki eksperymentalnej, a znany jest przede wszystkim ze współpracy z Johnem Zornem. Uderzał w bębny w jego najbardziej niepokornym projekcie – Painkiller oraz na kilku płytach firmowanych przez Tzadik. Na co dzień prezentuje swoje walory nadając ton drużynie o wdzięcznej nazwie Ruins oraz udzielając się w licznych kooperacjach. Piotr Zabrodzki równie sprawnie co pianinem posługuje się gitarą basową. To zawodnik nieco mniej doświadczony od dalekowschodniego partnera, ale wyćwiczony w przeróżnych stylistykach – od jazzu, przez noise aż po hip hop. Połączenie ich sił nastąpiło pod szyldem Vivo Records, mającym spore znajomości w pierwszej lidze japońskiej awangardy (Merzbow, Acid Mothers Temple, SatanicPornoCultShop) i było to połączenie idealne. Muzyczne szaleństwo nawiązujące do tradycji japońskich oddziałów samobójczych z wirtuozerią typową dla wybitnych polskich instrumentalistów daje piorunującą mieszankę dezynfekującą uszy z wszelkich popowych naleciałości i pozostawiającą, niczym skok na bungee, ślad w duszy, w której zaczyna krzyczeć zagłuszana wygodnymi nawykami tęsknota za wolnością. Cała płyta jest popisem muzycznej erudycji i znakomitego warsztatu zaprezentowanym w sposób pozwalający od razu poczuć różnicę pomiędzy wyrobnictwem a sztuką. Na dodatek to artyści, którzy zamiast demonstrować patetyczne przywiązanie do miłości, wolności i pokoju wolą bombardować. „Atomową kaszą gryczaną”.