Ocena: 5

New Young Pony Club

Fantastic Playroom

Okładka New Young Pony Club - Fantastic Playroom

[Modular Recordings; 9 lipca 2007]

O debiutach pisze się zazwyczaj z dwóch powodów. Albo dlatego, że album jest dobry, choć nikt tego nie oczekiwał, albo dlatego, że album jest zły, choć oczekiwania były duże. W przypadku New Young Pony Club trudno jest mi zaliczyć ich debiut do którejś z tych kategorii. Nie był to długo oczekiwany album, ale też nie jest to rewelacyjna płyta. Nie da się jednak ukryć, że muzyka z „Fantastic Playroom” jest pełna pozytywnych wibracji, które tworzą trzecią kategorię debiutów – przeciętnych, ale nie rozczarowujących. Może z sentymentu do kobiet siedzących za perkusją (Sarah Jones) i manekinowatych klawiszowczyń (Lou Hayder) stworzyłam tę kategorię. Te dwie panie to chyba najciekawsze składniki tej pięcioosobowej mieszanki. Oprócz wyżej wymienionych jest jeszcze w zespole dwóch panów (jeden w stroju – na przykład – żółtym, drugi – w niebieskim: Andy Spence i Igor Volk) oraz energetyczna wokalistka, Tahita „Ty” Bulmer, występująca w różowej sukience z szerokim czarnym paskiem.

Kolorowe porównania pojawiają się nie bez powodu, bowiem NYPC to zespół, który bez kompleksów czerpie ze stylistyki lat osiemdziesiątych. Między innymi z tego powodu porównywany jest do Blondie. Niestety akurat w tym przypadku takie porównanie nie jest niczym ani dobrym, ani nowym. Przypomnijmy sobie chociażby zeszłoroczny album The Sounds czy manieryczny debiut brazylijskiego Cansei de Ser Sexy. Też tak się o nich mówiło. Wszystkie trzy zespoły łączy niewątpliwie podobna maniera wokalna pań stojących za mikrofonem (to chyba taki nowy styl, który nie wymaga czystego głosu i melodyjności – tak, tak, pokrzyczmy sobie). Z tą różnicą, że w NYPC słychać więcej kobiet niż w The Sounds, a CSS jest bardziej gitarowy i chyba najbardziej zbuntowany. Cóż, może taki urok tej muzyki, że ma boleć i nie musi być wcale ładnie.

„Fantastic Playroom” na pewno świetnie się sprawdzi na parkiecie. Zawiera kilka bardzo tanecznych kawałków („Hiding On The Staircase”, „Fan”) i te piosenki czasem nawet zostają w uchu na dłużej, ale pewnie żaden z tych utworów nie zdobędzie w przyszłości zaszczytnej etykietki „floorfillera”. Nie jest to muzyka, do której chce się wracać. Nie ma w niej niczego do ponownego odkrycia, nie ma „smaczków”, nie ma niespodzianek. Momentami odnosi się nawet wrażenie, że NYPC chcieli nagrać płytę bardzo swoją, ale… dla wszystkich. Dla zbuntowanych nastolatek („Ice Cream”), ich hipisowskich mam („The Bomb”), miejskich taksówkarzy („Talking, Talking”) i grzecznych prezenterów radiowych („Tight Fit”). Nie wzięli tylko pod uwagę faktu, że wszystkich zadowolić się nie da. Dostaliśmy więc zupę owocową na kościach. I deseru już w takim razie nie będzie.

Agata Klinger (10 sierpnia 2007)

Oceny

Przemysław Nowak: 5/10
Kasia Wolanin: 4/10
Średnia z 8 ocen: 5,62/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także