Bright Eyes
Cassadaga
[Saddle Creek; 10 kwietnia 2007]
Na nowym albumie Bright Eyes „podróż” to swoista deklaracja. Decydując się na uczynienie tematem przewodnim tego klasycznego motywu, Conor Oberst, paradoksalnie, sporo ryzykuje. Bo cóż z tego, że „podróż”? Proste zjawiska przetrawione przez popkulturę najczęściej zahaczają o banał lub też brzmią, jak wyświechtane komunały. Mówić o miłości/śmierci/podróżowaniu/politykowaniu etc. i rzeczywiście mówić coś istotnego – oto prawdziwe wyzwanie! Dlatego śpiewając o podróży, jako zjawisku na wskroś metafizycznym, podróżowaniu w głąb siebie, podróżowaniu i miłości, podróżowaniu jako narodowej tradycji (sami widzicie – to kuriozalne zestawienie!) Oberst stawia przed Bright Eyes zadanie, choć możliwe do wykonania, to jednak niezwykle trudne.
„Cassadaga” rozprawia się z mitem podróży, w której ważne jest nie dotarcie do celu, ale samo doświadczenie podróżowania (komunał?). A zatem Conor w trzynastu utworach galopuje poprzez wszystkie sfery swojego życia, które przysparzają mu trosk i wątpliwości – ze szczególnym uwzględnieniem religii, polityki i miłości – zaś podróż ma, w tej czy innej formie, dostarczyć odpowiedzi. Jeśli zaś odpowiedzi nie są jasne, pozostaje przynajmniej owo „doświadczenie podróży”… Jest tu jeszcze jeden charakterystyczny (modny?) rys: podróż w tradycji amerykańskiej. W „Four Winds” Conor Oberst rusza do tytułowej Cassadagi rozmawiać ze zmarłymi (powtarza to bodaj każda recenzja, więc i ja powtórzę: Cassadaga – miejscowość na Florydzie będąca centrum ruchu spirytualistycznego w USA), w „If The Brakeman Turns My Way” pielgrzymuje do Nowej Anglii, do Paryża Południa (jak mniemam chodzi o Augustę w Georgii) itd. itd.
I brzmi to wszystko nieco bombastycznie, lecz czy można potraktować podobny temat w nie-bombastyczny sposób? Czyżby miała „Cassadaga” być opus magnum w dorobku Bright Eyes lub czy może Conor chce uczynić ją takim dziełem? Trzynaście kompozycji składających się na album niejako potwierdza tę tezę. To trzynaście utworów bogato zaaranżowanych, spośród których każdy wyróżnia się przykuwającą ucho melodią lub frapującym motywem. Zsumowane dają one płytę wyjątkowo równą, płytę na poziomie satysfakcjonująco wysokim. Stylistycznie Oberst nie oddala się od swoich korzeni – folk, country są tu wyraźnie obecne – a jednak forma (gęsty aranż w singlowym „Four Winds”, nastrojowe „No One Would Riot For Less” – najlepsza rzecz albumu) urozmaicają całość, przydając jej barw zwłaszcza tradycyjnie rockowych.
Koncepcyjna natura „Cassadagi” nie jest niestety tak dookreślona, jak w przypadku innych dzieł gatunku. Być może brak jej eklektyzmu „Illinoise”, być może brak zwartej konstrukcji „Greendale”? Tak czy inaczej przesłanie ulega nieco rozmyciu, gubiąc się w piosenkach, dla których wspólnym mianownikiem jest warstwa literacka, nie zaś pokrewieństwo muzycznych tematów. Sprawa literackiej wartości dzieła Bright Eyes wraca, jak bumerang. I tu przychodzi wystawić Conorowi wiążącą cenzurkę: wątpię, by ktoś w tej transcendentalnej podróży po Stanach odnalazł sposób na życie, źródło nieprzemijalnych wartości. Ważne jest co innego: przekaz Obersta nie brzmi bełkotliwie. I przede wszystkim to należy uznać za sukces.