Queens Of The Stone Age
Era Vulgaris
[Interscope; 12 czerwca 2007]
Jeśli przyjrzeć się bliżej sylwetce Josha Homme’a, trudno wyobrazić sobie inny scenariusz jego muzycznej kariery niż ten, który sukcesywnie wciela w życie już od dziesięciu lat, czyli od momentu opuszczenia macierzystej formacji Kyuss i założenia grupy nastawionej w dużo większym stopniu niż jej poprzedniczka na spektakularny sukces. Czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że Queens Of The Stone Age jest tylko trampoliną mającą za zadanie wynieść tego człowieka do panteonu gwiazd rock and rolla. Od początku przecież to on gra pierwsze skrzypce w swojej mini-orkiestrze, to on jest scenarzystą i reżyserem w jednej osobie i to on w największym stopniu partycypuje w owocach sukcesu formacji, która przez dziesięć lat stała się jedną z największych i najważniejszych na muzycznej scenie. Na uwagę zaskakuje konsekwencja, z jaką Josh wciela w życie swój plan, z jednej strony nieustannie dbając o wizerunek twardego, choć sympatycznego ideologa klasycznej rockandrollowej filozofii życia, z drugiej eliminując ze swojej drogi wszystkie elementy mogące w najmniejszym choćby stopniu przyćmić jego blask (ofiarą tej taktyki stał się przed kilkoma laty Nick Oliveri). Taka strategia mogłaby się skończyć katastrofą, gdyby zaniedbana została w tym wszystkim warstwa muzyczna. Na szczęście ten obszar swojego rozwoju Homme pielęgnuje z godną podziwu wytrwałością i regularnością, co potwierdza między innymi najnowsza płyta Queens Of The Stone Age.
„Era Vulgaris” to w dużej mierze powrót Queensów do estetyki, która odpowiada nam (no dobrze, powiedzmy, że odpowiada mi) najbardziej, a więc garażowego rock and rolla usytuowanego w bezpiecznej, acz nie przesadnie dużej odległości od psychodelicznych eksperymentów. Pierwsze przesłuchanie z pewnością nie pozostawia słuchacza obojętnym na takie kawałki, jak singlowy „Sick, Sick, Sick”, ukradziony z Pustynnych Sesji, spokojny i melodyjny „Make It Wit Chu” czy oparty na synkopowym riffie przypominającym „Ode To Clarissa” (najlepszy B-side zespołu, jeszcze z okresu „R”), doskonały „3’s & 7’s”. Ale na płycie jest znacznie więcej ukrytych klejnotów, które stanowią o eklektycznej sile całego materiału. Ot choćby hipnotyzujące wokalem Lanegana „Into The Hollow” i „River In The Road”, które spokojnie mogłyby wkomponować się w koncept „Songs For The Deaf” oraz silnie psychodeliczny, chyba najlepszy na płycie „Suture Up Your Future”. Podobać mogą się także agresywny, zabarwiony industrialnym brzmieniem gitar „Battery Acid” i przywołujący motoryczne, monotonne momenty debiutu „Run, Pig, Run”. Wiele będzie więc prawdy w stwierdzeniu, że „Era Vulgaris” pod względem stylistycznym jest najmniej oryginalnym dziełem Josha i spółki. Wpływa to jednak w stopniu minimalnym na ocenę samej płyty, bo na tej zaważył równy, wysoki poziom całego materiału oraz wspomniane, bardzo udane kompozycje, z których przynajmniej trzy znalazłyby się zapewne na składance „The Best Of QOTSA”.
Josh Homme po raz kolejny udowodnił, że nie jest zainteresowany szybką i krótkotrwałą popularnością i nie zamierza odcinać kuponów od dwóch fenomenalnych płyt, z którymi wszedł ze swoim zespołem w obecne dziesięciolecie. Jego intencją jest ciągły rozwój, dalsze urozmaicanie brzmienia, eksplorowanie nie odkrytych jeszcze (przez siebie) obszarów rock and rolla, a być może nawet testowanie wytrzymałości swoich fanów (bo tak z perspektywy czasu ocenić należy „Lullabies To Paralyze”). Ale także, a może przede wszystkim, sukcesywne umacnianie marki Queens Of The Stone Age. „Era Vulgaris” nie jest być może arcydziełem na miarę „R” albo „Songs For The Deaf”, ale jest to materiał wystarczająco solidny, aby w tym roku stoczyć bój z innymi wydawnictwami rockowych potentatów amerykańskiego, gitarowego popu. A jednocześnie powinien uspokoić wszystkich, którzy po poprzedniej płycie weteranów stoner rocka widzieli przyszłość grupy w szarych barwach. Jakkolwiek zatem wyświechtany jest to frazes, dopóki u sterów okrętu pod nazwą Queens Of The Stone Age stoi Josh Homme, w kwestii muzyki tego zespołu jednego można być pewnym – nic nie jest pewne.
Komentarze
[24 października 2015]