Ocena: 7

Smashing Pumpkins

Zeitgeist

Okładka Smashing Pumpkins - Zeitgeist

[Reprise Records; 10 lipca 2007]

Smashing Pumpkins zeszli ze sceny 2 grudnia 2000 roku. Pewien etap skończył się jednak wcześniej, D’Arcy uczestniczyła jedynie w nagraniach „Machiny”. Bill przesłodził produkcję albumu Zwan, a na dodatek pominął na trackliście numery, które świetnie wypadały w wersji live. Uznania publiki nie było, poza trzecim miejscem na Billboardzie w tygodniu premiery. Corgan spróbował więc wolty w kierunku elektronicznym, która także nie przyniosła mu powszechnego aplauzu. Uznanie i uwielbienie mas – taki jest cel powrotu do szanowanej marki Smashing Pumpkins. Nie ma starego składu? Fani i tak wiedzą, że SP=BC. No dobrze, basistka była od wyglądania, więc należało zatrudnić równie (jeśli nie bardziej, zdaniem części sympatyków) atrakcyjną. Powrót pod dyniowy szyld umożliwia również poszerzenie koncertowego repertuaru do nieśmiertelnych, a co najważniejsze dobrze znanych standardów Dumy Illinois. Bill wychodzi naprzeciw oczekiwaniom australijskiej pubiczności – kumaci kojarzą na pewno pamiętny, solowy występ na Antypodach. Jak do tej pory ego Geniusza z Chicago jest mile łechtane owacyjnym przyjęciem podczas występów live. Zespół gra długaśne sety, publika szaleje zarówno przy „BWBW”, jak i „Tarantuli” – jest dobrze. Jeśli spojrzeć od tej strony, opłacało się znowu wypisywać na afiszach Smashing Pumpkins. Ale czy sygnowanie tą nazwą kolejnego solowego dzieła Corgana ma sens inny poza satysfakcją twórcy cieszącego się z tłumów oklaskujących go na koncertach? Firmą SP oparzone są takie albumy jak „Mellon Collie and the Infinite Sadness” i „Siamese Dream”. Czy Bill nie podjął za dużego ryzyka dołączając do dyskografii „Zeitgeist”?

Jako znany fanatyk talentu Corgana miałem wątpliwości czy warto wskrzeszać Smashing Pumpkins. Wydawało mi się, że lepiej nie ekshumować siedmioletniego trupa, szkoda by było „popsuć markę”. Billy wyszedł jednak obronną ręką i nie musi używać „Fenistilu”, aby pokazać „wała” tym wszystkim, którzy oczekiwali spektakularnej porażki. Tak! „Zeitgeist” to dobry album. Nareszcie część pseudokibiców trąbiących, że po „MC&TIS” BC nie nagrał nic wartego uwagi będzie w pewnej mierze usatysfakcjonowana. A to już spory krok, aby nie słuchać ich krzyków, że elektroniczne, lajtowe i bez wrzasków. I faktycznie Corgan podobnie jak „trener” fanów futbolu z filmu „Klatka”, chce zmieść oponentów „pierwszym pier......ciem”. Początek ma niezły: is everyone afraid?/ is everyone ashamed? Jimmy dudni gęsto, agresywny jednostajny bas, partie gitar upchane tłoczno. This doomsday clock ticking in my heart/ this lonely day when will they ever stop - ostro, nie za wesoło – znamy, lubimy. W „7 Shades of Black” jest jeszcze pikantniej, dalekie echa (głównie bas) „The End is the Begining is the End”, utwór bardzo szybki, klimaty „Zero” i do tego ciekawie zgrany tekst: fall in hate with me/ with one trick/ you will want it all/ as St.Patrick, pipes on! Dalej („Bleeding The Orchid”) mamy powrót w spokojniejsze fragmenty „Mellon Collie”, gitara prowadząca, rwane tempo, może trochę za dużo zawodzeń w chórkach. Zmiana odniesienia następuje w „That’s The Way (My Love Is)” i „Bring The Light”. Obydwa utwory ze względu na operowanie gównie durowymi akordami burzą nieco „ciężkość” albumu. Jakkolwiek w pierwszym Jimmy nie oszczędza perkusji, grają szumiące w tle talerze, w drugim solówki wycinane są niemalże bez przerwy, to pomimo dużej dawki energii, mroczny nastrój opada. Trochę w tym zasługi optymistycznych liryków. Nie traktujcie tego jako zarzutu, ogólnie rzecz biorąc piosenki spod czwórki i dziewiątki to jedne z najlepszych kompozycji, jeśli chodzi o melodykę i aranżację.

Powrót do żwawego początku albumu stanowi znana już od dawna „Tarantula”. Popis Chamberlina, ale Billy nie odstaje z podążającą za wokalem partią gitary. Sekcja rytmiczna, a właściwie cały utwór mógłby posłużyć jako soundtrack do wielkiej sceny batalistycznej. Najazd kamery na żołnierza niemieckiej 352 dywizji piechoty obsługującego MG-42 w trakcie lądowania amerykanów na plaży Omaha podczas D-Day, atak korpusu piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych na zajęty przez marynarkę japońską atol, coś w ten deseń – zdaje się, że Spielberg i Hanks kręcą nowy serial, może pożyczą muzykę do kilku ujęć.

W środku peletonu Corgan tradycyjnie żongluje nastrojem. Posiadający mimo wszystko zwartą formę „Strayz” - koktajl z blacksabbathowych riffów, autorskich partii bębnów i zagrywek w stylu Queen (2:56 to chyba najlepszy przykład) kontrastuje z „Revolution Blues”. Blisko dziesięciominutowy „United States”, gitarowo-perkusyjny odjazd, lirycznie nie potwierdza obaw o nadmierne rozpolitykowanie albumu. Ekspresja utworu wydaje się jednak nieco stępiona studyjną obróbką, na żywo wypada zdecydowanie lepiej – ale taka już uroda numerów zaplanowanych jako koncertowe popisy Wirtuoza Stratocastera. Po deklaracji chęci uczestnictwa w rewolucji, otrzymujemy senny „Neverlost” – sympatyczna piosenka i to właściwie tyle na jej temat, w ósmym utworze chyba najbardziej ujawnia się podstawowy mankament „Zeitgeist” – zbyt mała zawartość klimatu w klimacie, tego przez duże K, będącego firmowym znakiem Smashing Pumpkins. Kojarzycie „Soot and Stars”? Corgan także niemalże ziewa nucąc liryki, ale przy fragmencie and drinking strawberry wine monotonne klawisze nabierają innego wymiaru. Tutaj niestety słuchacz nie uświadczy emocjonalnego kopa. Podobny brak energii można zarzucić „Come On (Let’s Go)!”. Mocno przewidywalny riff, partie Jimmy’ego także niczym nie zaskakują wpisując się w ograniczony schemat całości. Przed ponad dekadą Billy przynajmniej dorzuciłby wściekły wokal, ale i tak piosenka utonęłaby w morzu stokroć ciekawszych B-side’ów.

Końcówka „Zeitgeist” psuje wizerunek dzieła sygnowanego: Jimmy Chamberlin - Drums/ Billy Corgan - All The Rest. Znając „For God And Country” z wykonań koncertowych mocno zdziwiłem się kształtem wersji albumowej. Zamiast hymnicznej, akustycznej piosenki Bill uderzył w rejony mocno trącące Depeche Mode. Niestety bez efektu przebojowego „Eye” czy quasi-dyskotekowego „Appels+Oranges”. Ostatni w zestawie „Pomp and Circumstances” kultywuje niechlubną tradycję kiepskich zakończeń zapoczątkowanych przez „Come With Me”, a kontynuowanych przez „Strayz”. Można doszukiwać się tu odniesień do „Christmastime”, porównania wypadają jednak zdecydowanie na korzyść utworu z 1996 roku. Dodawanie, że „Zeitgeist” nie osiąga poziomu wydawnictw z tamtego okresu wydaje się zbyteczne.

Z drugiej jednak strony oczekiwanie albumu dorównującego poziomem „Mellon Collie and the Infinite Sadness” czy „Siamese Dream” byłoby głupotą. Szczególnie po widocznych rozterkach Corgana odnośnie artystycznej drogi, którą podążał w nowym milenium. „Zeitgeist” to przyzwoita płyta, momentami nawet bardziej niż przyzwoita, ciesząca z pewnością wielbicieli talentu Billy’ego. Część z nich włączając, autora tej recenzji, wolałaby jednak w standardowej wersji albumu otrzymać dwa B-side’y. Popowy, zaopatrzony w galopujący rytm, gorzki w przesłaniu „Death From Above”, oraz akustyczna piosenka tytułowa, klimatem nawiązująca do takowych fragmentów opus magnum Smashing Pumpkins z powodzeniem mogłyby zająć miejsce niezbyt interesującej końcówki „Ducha Dziejów”. Nazwy nadanej płycie raczej przewrotnie.

Nikt dziś nie odważyłby się na wydanie albumu mocno nawiązującego do hard-rockowej tradycji, jednoczenie próbującego przemycić możliwie dużo własnych uznanych patentów. Pod tym względem „Zeitgeist” jest albumem „nie na czasie”. Wykorzystanie niemodnej stylistyki oraz śmiałe powierzenie głównej roli gitarom na pewno należy zaliczyć na plus. Niestety, kilka bezbarwnych utworów, najsłabsze z dotychczasowych liryki i nieprzekonująca sinusoida nastroju pomiędzy piosenkami, sprawiają, że ”Duch Dziejów” nie wytrzymuje porównania z płytami powstałymi w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku. Billy nie zyskał więc oczekiwanego uwielbienia, może jednak trzeba było zrealizować ten album pod innym szyldem? No, ale wtedy szum wokół „Zeitgeist”, potęgowany zróżnicowaniem ocen recenzenckich, nie osiągnąłby rozmiarów obligujących miłośników gitarowego grania do chociażby kilku przesłuchań NOWEGO SMASHING PUMPKINS. Jako znany fanatyk talentu Corgana muszę stwierdzić, że jest nieźle i pewnie byłoby ciut lepiej – gdyby tylko zmienić koszmarną okładkę.

Witek Wierzchowski (20 lipca 2007)

Oceny

Witek Wierzchowski: 7/10
Przemysław Nowak: 6/10
Krzysiek Kwiatkowski: 5/10
Kasia Wolanin: 4/10
Marta Słomka: 4/10
Piotr Wojdat: 4/10
Maciej Maćkowski: 2/10
Średnia z 21 ocen: 4,57/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także