Kobiety
Amnestia
[Biodro Records; 7 maja 2007]
Po klasycznym debiucie i dobrym, choć nierównym „Pozwól sobie” gdański (już teraz) kwartet wraca z nową, odmienną stylistycznie propozycją. Na „Amnestii” słychać wyraźnie, że Kobiety są już innym zespołem niż w 2000 roku. W recenzjach poprzednich albumów chyba słusznie najczęściej przywoływanymi przez krytyków zespołami były Sonic Youth i Velvet Underground. Dziś, jeśli doszukiwać się jakiegoś patrona dla nowo wydanej „Amnestii”, może najbardziej pasowałby do tej funkcji Dawid Bowie – tylko że ten z najbardziej przystępnych płyt: „Young Americans” czy może szczególnie „Let’s Dance”.
Nowy album gdańszczan jest bowiem ich zdecydowanie najbardziej melodyjnym dziełem. Dziełem? No właśnie, to brzmi nieco górnolotnie i chyba trochę fałszywie w kontekście „Amnestii” – najbardziej popowej płyty Kobiet, której raczej nie można określać mianem szczególnie „ambitnej”. Grzegorz Nawrocki ogłasza tę amnestię chyba również dla samego siebie, skutecznie uwalniając się od ciążącej nad nim presji nagrywania kolejnych epickich „Słoni i rumaków”. Efektem jest lekka (w warstwie muzycznej) płyta, której jednak nie można postawić zarzutu banalności. Mamy tu bowiem dyskotekę, ciepłe, analogowe, avant popowe brzmienia oraz kapitalne echa big beatowej tradycji, mącone od czasu do czasu przez wkraczające niespodziewanie przestery.
Nie wiem ile singli chcą wykroić z „Amnestii” wydawcy, ale trzeba przyznać, że mają z czego wybierać. Wszelkie dane do bycia przebojami posiadają takie kawałki jak „Pink pigułka”, „Pif Paf”, „Wilkołak”, „Bi automat” i szczególnie tytułowa piosenka z idealnym przedwakacyjnym refrenem: daj słońce, daj mi wiatr w plecy, chcę słońce na twarz. Atmosfera nowej płyty Kobiet daleka jest jednak od wakacyjnej beztroski, właściwie jedynym jednoznacznie jajcarskim kawałkiem jest „Wilkołak”, w pozostałych numerach dominuje nastrój wyobcowania. Płyta zaczyna się co prawda od lirycznej zapowiedzi: zaśpiewam Ci jak andaluzyjski pies czułą, miłosną pieśń, ale w dalszych tekstach więcej jest ironicznych słownych gierek, których celem jest opis wycofania się, ucieczki ze świata w bycie „super samym, wystarczającym”. „Pif Paf” czy „Pink Pigułka” to wesolutkie, można by powiedzieć pozornie głupiutkie kawałki, których faktycznym tematem jest jednak maskowana samotność. Jeśli projektować jakiś podmiot nowych piosenek Nawrockiego (bo trudno tu mówić – jak właśnie w przypadku Bowiego o prostym autentyzmie) nie byłby już nim z pewnością kaszubski szaman, a raczej jeden z „kręcących się ludzi”, który „nie widzi ptaka ani liścia, ani nic”.
Kobietom można śmiało gratulować. Mimo dwóch słabszych momentów („Dżuma”, „Znosi mnie”) nowej płyty słucha się naprawdę świetnie. Nawrocki wciąż ma pomysły zarówno jako muzyk, jak i tekściarz. „Amnestia” to niby prosta, łatwa i przyjemna produkcja. Za tymi melodyjnymi hiciorami czai się jednak jakiś niepokój, podskórna nerwowość, coś co sprawia, że z tymi nowymi Kobietami to nigdy nie wie, oj nie wie się...