Ocena: 6

The Sea And Cake

Everybody

Okładka The Sea And Cake - Everybody

[Thrill Jockey; 8 maja 2007]

Dla niektórych „Everybody” była najbardziej oczekiwaną płyta bieżącego roku. A na pewno dla niżej podpisanego. I nie chodziło tu tylko i wyłącznie o sentymenty. Ostatnie solowe płyty Archera Prewitta i Sama Prekopa sugerowały, że członkowie The Sea And Cake są zwarci, gotowi i impregnowani na proces kreatywnej korozji. Okazało się jednak, że nie do końca. Z przykrością donoszę, że nowy album chicagowskiego kwartetu to rozczarowanie.

Ktoś powie, że wpadki zdarzały się już na „One Bedroom”. Zgoda, ale album ten wpisywał się jednocześnie w logikę ewolucji stylistycznej zespołu. Stanowił konsekwentną kontynuację linearnego procesu rozwoju brzmienia zespołu w kierunku zróżnicowanego formalnie i podszytego elektroniką avant-popu. „Everybody” nie zgłasza pretensji do rozwijania tego wątku. To sentymentalne spojrzenie w przeszłość, luźne nawiązanie do klimatów „The Biz”.

Sam Prekop wspominał kiedyś, że właśnie „The Biz” jest jego ulubioną pozycją w dyskografii The Sea And Cake. Być może sentyment ten ma swoje źródło w charakterze procesu twórczego wyczuwalnego na tym albumie – w tęsknocie za „duchem kolektywu”, ujawniającym się w luzackim, rozimprowizowanym klimacie tej płyty. Klimacie, który ulotnił się gdzieś być może w otoczeniu studyjnej aparatury definiującej brzmienie „The Fawn”, czy „One Bedroom”. Prewitt wspomina w niedawnym wywiadzie, że nowy album miał w założeniu brzmieć jak czterech ludzi grających w jednym pokoju. McEntire rezygnuje nawet ze swojej tradycyjnej roli producenta i skupia się tylko na bębnach.

Re-duk-cjo-nizm. Surowa produkcja. McEntire się nie przemęcza. Bas Claridge’a zbyt długo wisiał na kołku. Czterech ludzi gra w pokoju. Analogie do „The Biz” uprawnione są jedynie częściowo – ograniczają się tylko do przezwyciężenia alienacji pracy i odzyskania gitarowych środków produkcji. Stylistycznie obie płyty są jednak od siebie oddalone. „Everybody” to album dużo bardziej konwencjonalny. Jamowania jest tu mało. Dominuje schemat i poprawność. Ale są momenty. Pierwszy to afrykanizujący „Exact To Me”, w którym McEntire pogrąża się w polirytmicznym żywiole, żwawo wtóruje mu Eric, a całość puentowana jest kapitalnymi, egzotycznymi motywami gitary. Drugi to „Left On” mający w sobie coś z przestrzennego transu pamiętnego „The Kiss” z trzeciego LP grupy. A poza tym raczej bez historii. Poprawne indie-schmindie. Easy-listening tym razem bez drugiego dna. Sympatyczny skądinąd, bo w końcu śpiewa tu Prekop. Ale sympatyczna to może sobie być pani w kiosku. Od zespołów tego formatu oczekuje się zdecydowanie więcej.

Maciej Maćkowski (12 maja 2007)

Oceny

Dariusz Hanusiak: 7/10
Jakub Radkowski: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Maciej Maćkowski: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 13 ocen: 6,07/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także