Blonde Redhead
23
[4AD; 10 kwietnia 2007]
Nie będę się bawił w uprzejmości i delikatność – nowa płyta nowojorskiego zespołu Blonde Redhead jest słaba. Piszę te słowa z punktu widzenia osoby znającej w miarę dobrze dorobek tej formacji. Być może gdybym dopiero zaczynał słuchać muzyki Blonde Redhead właśnie od „23”, ocena byłaby mniej surowa. Niestety, na swoje nieszczęście pamiętam, jak ta kapela grała kiedyś i porównanie ze stanem obecnym wypada bardzo niedobrze.
Zjazd zaczął się od poprzedniej płyty, „Misery Is A Butterfly” i przejścia zespołu do wytwórni 4AD. Muzyka złagodniała, ale i nabrała szlachetnego szlifu dzięki wypieszczonej produkcji. Na „23” nie ma ani dobrych kompozycji, ani dobrego brzmienia. Coś, co być może w założeniu miało służyć organicznemu wtopieniu się muzyki w tło, sączące niepostrzeżenie dźwięki wchodzące w reakcję z nerwami słuchowymi, jest po prostu męczącą monotonną magmą. Rozlewające się dźwięki nie wywołują uczucia relaksu – irytują. Pamiętam irytujące dźwięki produkowane przez Blonde Redhead jeszcze kilka lat temu – ale wtedy taki był ich cel: miały wkurzyć i podnieść ciśnienie krwi w organizmie.
Otwierające album nagranie tytułowe nie zapowiada jeszcze najgorszego: nudy. Lekko utaneczniony rytm i załamujące się gitary sprawiają przyjemne wrażenie i zachęcają do zagłębienia się w mroczny, melancholijny świat kreowany przez zespół. Potem jest już tylko gorzej, zwłaszcza gdy do świadomości dociera prawda, iż rolę głównej wokalistki przejęła Kazu Makino, która nie ma zamiaru zrezygnować ze swojej dziecinnej maniery, a do tego wszystkie, absolutnie wszystkie piosenki śpiewa tak samo! Jest to tak drażniące, że na wysokości szóstego utworu zazwyczaj zaczynam tracić cierpliwość i myślę tylko o tym, kiedy to się skończy. Tę udrękę osładzają tylko piosenki śpiewane przez Amadeo Pace, które na tle tych z Makino brzmią wręcz jak utwory wybitne. „SW” i „Spring And By Summer Fall” przynoszą trochę gitarowego oddechu, mają epicki rozmach i płyną bez większych zgrzytów od pierwszej do ostatniej sekundy. Amadeo śpiewa jeszcze w niezłym „Publisher”, przemycającym odrobinę paranoicznej atmosfery dawnych czasów (duszny motyw gitary i basu przełamujący słodki eteryczny klimat całości). Reszta płyty należy do Kazu Makino i to jest prawdziwy dramat. Bo mimo tego, że muzycy starają się utykać tu i ówdzie smakowite dźwiękowe drobiażdżki, to beznadziejny styl śpiewania Makino jest zwyczajnie nie do zniesienia. Z tej grupy piosenek wyróżniłbym tylko „23” i „Dress”.
Fanom Blonde Redhead odradzam, polecam tylko wielbicielom słodkich Japonek w białych podkolanówkach.
Komentarze
[28 września 2010]
[16 września 2010]