Ocena: 6

Herbert

Score

Okładka Herbert - Score

[K7; 3 kwietnia 2007]

Nie jest to nowa płyta Herberta w znaczeniu dosłownym, a tylko zbiór muzyki, którą Matthew tworzył do kilku niezbyt znanych filmów. Całość obejmuje dekadę, mamy tutaj balet, francuski musical i komedię, hiszpańską opowieść o nastolatku wchodzącym w życie, duński dramat. Niezła kombinacja. Zabrakło „Human Traffic”, które jest chyba jedynym naprawdę znanym filmem, w którym maczał palce Herbert (wstydzi się tego epizodu?). Zresztą – tym lepiej. Nie znam filmów, niezbyt mnie interesuje ich treść w tym kontekście. Płyta wydana jako całość, to i należy ją jako płytę ocenić. Nie da się uciec tu przed porównaniem z Bjork, bo w przypadku obu artystów po świetnej i nowatorskiej płycie („Medulla” vs „Scale”) wydali oni soundtracki o nieco niższym poziomie. No, ale ta zbieżność nie do końca istnieje, bo Bjork wydała płytę miejscami naprawdę słabą, a Herbert niezwykle równą. Co ciekawe, to on połączył utwory nagrywane na przestrzeni lat, a krążek jest bardziej spójny niż jednorazowe „Drawing Restraint 9 OST”.

„Score” w zasadzie nie ma treści. Zero regularnych wokali, dużo jest orkiestry (tu słuszne skojarzenie z „Goodbye Swingtime” sprzed kilku lat), typowych melodii na dobranoc, jest nawet marsz. Herbert odpoczął też o wszelkich prób stworzenia konceptu. „Scale” aż prosiło się o skrupulatny rozbiór na części, na bieżącej płycie możemy co najwyżej dalej trwać w zachwycie nad faktem, że nie ma tu śladu dźwięku stworzonego przez komputer. Wszystko nagrane przy użyciu czegoś. Pięknie i dziwnie. Po herbertowemu. I cała płyta jest jakaś taka herbertowa, zupełna herbertowszczyzna od pierwszej do ostatniej nuty. Mamy dla przykładu pierwszy utwór, który brzmi jak brakujące ogniwo między melodyjkami midi z japońskich gier komputerowych a zaginioną płytą Sigur Ros (niezbyt to może obrazowo opisane, ale posłuchajcie sami), ale równocześnie czuć przedziwny pierwiastek autora. Kiedy indziej śpiewają chóry, track wydaje się być bardzo podniosły i retro, a w połowie nieoczekiwanie wyskakuje bit rodem z „Something Isn't Right” ze „Scale”. Rozbrzmiewa fragment „Deszczowej Piosenki” i nagle orkiestra zmienia melodie. A potem to przechodzi w bity. Herbert. Następna cecha „Score” to to, że przemija niezwykle szybko. Włączasz i już się w sumie kończy, mimo że nie trwa krótko. Fajna właściwość. Poza tym – pasuje wszędzie, co zilustruje moimi słuchaniami w ciągu 2 dni: łóżko przed snem, łóżko po obudzeniu się, tramwaj, czytanie książki, łazienka. W sumie to pasowałaby też do toalety, ale nie sprawdzałem. Za to Herbert sprawdził połączenie toaleta-muzyka i uwiecznił to w jednym z utworów. Zaiste, nadziwić się nie mogę, jak zabawny i utalentowany jest to człowiek.

Kamil J. Bałuk (18 kwietnia 2007)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 6/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 5 ocen: 6,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także