Ocena: 8

The Field

From Here We Go Sublime

Okładka The Field - From Here We Go Sublime

[Kompakt; 24 marca 2007]

Jedno z moich niespełnionych jak na razie marzeń to kilkudniowa podróż pociągiem po Szwecji. Zainspirowany relacją z przejażdżki pociągiem po Skandynawii (LINK) udaję od paru tygodni, że zbieram fundusze na trip. Szwecja nie jest tak niedostępna, zimna, ostra i naftowa jak Norwegia, ale jest wystarczająco bliska jagód, saren i czystych strumyków. Wszystko w odpowiednio zmrożonej temperaturze, nocami owszem niskiej, ale nigdy na tyle wysokiej, by zapach gnicia roznosił się wszędzie wokół. Cóż, że to tylko mój wymarzony raj i pocóż to mówię? Główny bohater naszego opowiadania, Axel Willner jest, nie zgadniecie, Szwedem i wierzę, że cały ten pomysł powstał właśnie podczas jazdy pociągiem, gdzieś do Östersund albo jeszcze wyżej.

Istnieje kilka podstawowych warunków do właściwego przeżycia aktu dotarcia pociągiem z punktu A do punktu B. Jeżeli nie urządzasz w przedziale popularnej najebki, jeżeli nie ślinisz swojej partnerki podczas mijania kolejnych stacji, wreszcie jeśli nie grasz ze swoimi towarzyszami sanatoryjnej niedoli w kanastę (jakbyście nie robili tego ostatni tydzień) doprowadzając współpasażerów do szału, to wykonałeś pierwszy krok by odbyć metafizyczną wyprawę w poszukiwaniu sensu wszechświata. Teraz tylko modlić się by nie wsiadło grono czterdziestolatków uprawiających rytualne paplanie, by nie przywałęsała się kolonia wyglądająca jak Żółta Łódź Podwodna albo co najmniej drużyna Villareal, a także by nie wsiadł jakiś rozkładający się, a terkoczący jak katarynka staruszek. Innymi słowy, jeżeli uda ci się nie popaść we frustrację, masz wszelkie szanse by pochylić się nad losem ludzkości. Noc jest piękna, ale w dzień można zauważyć (zachodzące słońce w późne lato to magia) interesujące prawidłowości. Na pierwszym planie szaleńczo migają słupy trakcyjne lub pojedyncze drzewa. Na drugim, który pozwala na określenie prędkości pociągu, gąpią się w nas dzieci, krowy i bezkresne pola. Trzecie to już monumentalnie wyglądające góry czy niemniej majestatyczne pagórki. Z odpowiedniej odległości wydają się panować nad całym pejzażem. Jeżeli słuchał Gas i Aphexa Twina podczas takich właśnie podróży, nie dziwi mnie dlaczego powstało takie dzieło. Jeżeli słuchał ich podczas siedzenia w pokoju, to też mnie nie dziwi. Willner stworzył idealny soundtrack do przejmującej, refleksyjnej odysei kolejowej. [Dość grafomanii, ucinamy – przypisek korekty]

Reguła trzech planów: stosowana z żelazną konsekwencją. Beat bije po oczach, ale jakby odklejał się od głównej treści utworu, idzie swoją, krętą ścieżką. Co innego melodyczny szkielet utworu. The Field konsekwentnie korzysta z zapętlania krótkich sampli przez kilka (do dziesięciu) sekund by zaraz zastąpić je kolejnym dopełniającym się loopem. To jest minimalny cykl, jakim się w utworze posługuje, ale zwykle te cykle wypełnia przynajmniej trzema odcinkami. Wzorowym przykładem jest otwierający płytę „Over The Ice”. Okres zawiera długi, instrumentalny wyłącznie fragment oraz dwie podobne do siebie pętle złożone z jednej wyśpiewanej samogłoski, urwanej „e” lub „i”. Te cykle po kilkukrontym powtórzeniu przecina inny moduł, który w zamyśle jest odpowiedzią na poprzedni schemat. Znowu kilkukrotne jego odtworzenie i powrót do początkowych dźwięków. To wszystko na planie drugim, trzeci służy dopowiedzeniu poprzedniego poprzez syntezatorowe wstawki, perkusję, zrobienie miejsca na zazębienie się cykli. (mowa tu oczywiście o całej płycie, nie tylko omawianym utworze). „A Paw In My Face” ma bardziej pogodny, mniej oficjalny i surowy charakter niż poprzedni. Willner decyduje się na drobny żart, samplując „Hello” Lionela Richiego. „Good Things End” to ewidentne przyspieszenie, bębny jak z „Hounds Of Love” Kate Bush, bliskie też „Silent Shout” rodaków z Knife, w tle dźwięki jak z zawieszonego chorału gregoriańskiego. Tutaj najbardziej słychać duchowe podobieństwo do Gas i jego słynnej płyty „Pop”. Willner nagrał „From Here We Go Sublime” oczywiście dla Kompaktu, którego szefem jest Gas aka Voigt i z miejsca stał się twarzą składanki „Pop Ambient 2007”.W zeszłym roku poruszenie wzbudziła „Kappsta” (która znalazła się na tegorocznej kompilacji), przez znawców porównywana do piosenek z „Selected Ambient Works 85-92” wielkiego wizjonera Richarda D. Jamesa, niepozostającego zapewne bez wpływu na Szweda.

Każdy utwór można by rozbić i zając się dokładną analizą jego konstrukcji. Jednak to, co miało zostać powiedziane najważniejsze, w tym tekście już padło. Zapętlone, krótkie frazy nigdy nie trwają tak długo by wprawiać w trans, każący oskarżać Willnera o konszachty z hinduskimi mistrzami ragi. Na papierze być może cały zamysł wypada blado, ale wystarczy posłuchać bardziej tanecznych „The Little Heart Beats So Fast” lub „Everday”, by zrozumieć kreatywność The Field. W tym ostatnim, na wysokości 2:38, Willner na chwilę wprowadza krótki sample wokalu, zwiastujący przejście w stan tanecznej ekstazy. I rzeczywiście przez kilka chwil wydaje się jakbyśmy trafili na parkiet dobrego klubu, ale to tylko złudzenie, dyskotekowy beat wtapia się w drobiazgową filozofię utworu. Ce n’est pas Mylo. „From Here We Go Sublime” jest albumem w tym sensie różnorodnym, że ani na moment nie popada w bezmyślny autoplagiat. Tworzy całość i takiego samego holistycznego podejścia oczekuje od słuchacza, testując jego cierpliwość w dziesięciominutowym, polarnym „The Deal” czy też sprawdzając jego wytrzymałość w tytułowym closerze, brzmiącym jak brudna, zawieszająca się w odtwarzaczu płyta.

Willner jawi mi się jako człowiek pokorny wobec Prawa, przestrzegający reguł z nabożną starannością i pielęgnujący je z pełną świadomością ich słuszności niczym malarz ikon, który może tworzyć tylko w odpowiednim stanie duchowym. We wszystkich wykorzystanych środkach Szwed nie popada w banał. Nie ma tu miejsca na jaskrawe hooki, na zawsze efektownie brzmiące dęciaki, na tradycyjne song-struktury. Przy tym Willner posiada ogromne wyczucie melodyczne i harmoniczne, czy pionowo czy poziomo składa utwory z wielkim wyczuciem i kunsztem, stąd trafił już do tylu odbiorców i stąd oczarował tylu krytyków. Jego debiutancki album to manifest żywotności i odrębności techno, dowodem jak wiele w tym języku pozostało jeszcze do powiedzenia.

A mi brakuje już tylko tysiaczka.

Jakub Radkowski (19 kwietnia 2007)

Oceny

Jakub Radkowski: 8/10
Kamil J. Bałuk: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Maciej Maćkowski: 8/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Marta Słomka: 7/10
Dariusz Hanusiak: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Paweł Sajewicz: 4/10
Średnia z 20 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także