Ocena: 7

Pink Freud

Punk Freud

Okładka Pink Freud - Punk Freud

[Universal Music; 5 lutego 2007]

Ból głowy z tym wystawianiem not. Zwłaszcza w przypadku płyt, które ocenić można diametralnie różnie, biorąc pod uwagę różne punkty widzenia.

Spojrzenie numer jeden – wprost.

Dobry, mocny jazz. Płyta, której miło się słucha, przy której można się pobawić a i popijaniu ciepłych płynów w domowym zaciszu także nie przeszkadza. Oszczędne operowanie środkami momentami zahacza o wręcz ascetyczny minimalizm, co w połączeniu ze staroświeckimi metodami nagrywania (w ruch poszedł ponoć magnetofon szpulowy) sprawia, że płyta brzmi bardzo surowo. Ale ileż w tym uroku! Melodyjnie i zgrabnie, bez znaczących ekscesów improwizacyjnych, co nie znaczy wcale, że nudno. Momenty liryczne, gdy tradycyjnemu instrumentarium zespołu towarzyszą smyczki przeplatają się z zadziornym – no, trzeba tak napisać – punkowym groovem, a warstwy melodyczne wzmocnione są saksofonem oplatającym partie trąbki. Raz spokojniej, raz szybciej, głośniej, a potem ciszej. W sam raz. Bo tak w ogóle jazz fajny jest.

Spojrzenie numer dwa – wstecz

Jak obuchem w głową dostajemy (wyczuwalną, choć dobrze maskowaną) pustką bijącą z utworów bez charakterystycznych dla tria elektronicznych wycieczek, absurdalnych sampli i harców z efektami. Także zamiast szalonych zabaw brzmieniem dostajemy strasznie typowe wykorzystanie instrumentów. Konserwatywni miłośnicy jazzu winni być ukontentowani, ale nie o to chyba chodzi. 80 złotych za bilet i won cmokać sobie z zachwytu na koncert do bólu poprawnego Stańki. Pink Freud miał być natomiast forpocztą młodzieńczej świeżości i kuźnią eksperymentów. Dalej grają luzacko, ale wydaje się, jakby zrobili krok wstecz aż za samych siebie.

Spojrzenie numer trzy – z boku.

W zalewie kolaboracji z udziałem muzyków Pink Freud, a zwłaszcza Wojtka Mazolewskiego, wszystkich tych Baab, Ludzi i Bassisters Orkiestr, zaczęło powoli robić się duszno, bo wszystkie ekipy brzmiały podobnie. Poniekąd problem został właśnie rozwiązany, ale kosztem czegoś co stanowiło „duszę” gdańskiego tria. Żeby było jasne – to dalej muzyka najwyższych lotów, aranżacyjnie wręcz dużo dojrzalsza. Przyczółek, który zbudowali sobie swym progresywnym graniem został jednak porzucony na rzecz pola, na którym królowali dotychczas Bracia Oleś. Ciekawe zatem co na to Robotobibok, bo oto może okazać się, że jesteśmy świadkami przewrotu na polskiej scenie. Pytanie tylko czy dotychczasowy dorobek zostanie zaprzepaszczony czy ujrzymy narodziny czegoś zupełnie nowego, jak kilkanaście lat temu, gdy wykluwał się yass.

Spojrzenie numer cztery – z oddali

Prezentowany dotychczas przez Pink Freud nowoczesny i niebanalny jazz przyprawiony eksperymentami z elektroniką przyczyniał się do wzrostu dumy narodowej. Bo Polak potrafi i można było sobie PF zestawiać w jednym szeregu z Sao Paulo Underground, Kammerflimmer Kollektief, Triosk, że o jakichś tam kapelkach pokroju Cinematic Orchestra czy Jaga Jazzist nie wspomnę. A tu psikus – zamiast wyścigu z najlepszymi, wolta i przeskok w czasie. W lata 60. ubiegłego wieku, żeby nie było wątpliwości. Cały ten nurt już jakiś czas temu zaczął robić się lekko nudnawy – no bo w końcu ileż można – i, paradoksalnie, to właśnie ograniczenie środków wyrazu może uchodzić za eksperyment w kontekście panujących w galaktyce trendów. Z jednej strony miło zatem, że nam się rodacy wyłamują wyznaczając własne szlaki, z drugiej jednak – dokąd właściwie zmierzają?

Spojrzenie numer pięć – wprzód

Doprawdy nie sposób przewidzieć co będzie dalej. Trudno sobie wyobrazić, żeby Pink Freud grał jeszcze bardziej hardcore’owo – przecież nie zaczną nagrywać w garażu na zdezelowanych instrumentach. Z drugiej strony jedyna oczywista, wydawałoby się, elektroniczna ścieżka rozwoju została porzucona. Chyba nie ostatecznie, ale nie należy raczej spodziewać się jej powrotu w takiej samej postaci. Mamy więc muzyczną zagadkę na miarę kolejnych odcinków „Prison Break”, z tą różnicą, że Amerykanie więcej kombinują a i mimo to są łatwiejsi do rozszyfrowania. I chyba właśnie dlatego.

Aha, nota... Co mi tam, niech będzie 7.

Mateusz Krawczyk (12 kwietnia 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Przemysław Nowak: 5/10
Średnia z 9 ocen: 6,44/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także