sx screenagers.pl - recenzja: CocoRosie - The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn
Ocena: 7

CocoRosie

The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn

Okładka CocoRosie - The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn

[Touch & Go; 9 kwietnia 2007]

„The Adventures Of Ghosthorse & Stillborn” to bez dwóch zdań najdziwniejsza z dotychczasowych płyt sióstr Casady. Na próżno szukać tutaj swoistych songs of love and devotion, które pamiętamy z krążka pierwszego. W nowych piosenkach (jeśli w ogóle jeszcze można nazwać je w ten sposób) CocoRosie rozwijają sporą część motywów na „Noah’s Ark” jedynie subtelnie zarysowanych, tworząc w ten sposób wydawnictwo wymagające od słuchacza większego zaangażowania i pilniejszej uwagi. Gdyby włączyła Wam się tutaj czerwona lampka z napisem ‘Joanna Newsom’ uprzejmie donoszę, iż Bianca i Sierra obrały zupełnie inną drogę niż ich urocza koleżanka.

Na wstępie zaznaczę, że wskażę multum nie do końca koherentnych, mniej lub bardziej świadomych inspiracji w nowych kompozycjach CocoRosie, odnoszących się tylko i wyłącznie do jednostkowych przypadków, a nie albumu jako całości. Jednakże tak naprawdę „The Adventures Of Ghosthorse & Stillborn” wymaga usytuowania krążka w zdecydowanie szerszym niż muzyczny kontekście. Mimo że to ciągle jedynie płyta z papierową książeczką, dźwięki zamknięte w formacie audio, odnoszę wrażenie, że stanowią one podstawę do poszukiwania skojarzeń w świecie sztuki w ogóle. Nie chodzi nawet o interpretację deklarowanej przez CocoRosie filozofii przyświecającej temu albumowi opartej ponoć na postaci niejakiego Wee Willie Winkiego, schematach historiozoficznych opierających się na średniowiecznych wręcz przekazach, feministycznych racjach, cyrkowych opowiastkach, czyli jak najbardziej nijak do siebie pasujących motywów. Wracając jednak do komparatystyki „The Adventures Of Ghosthorse & Stillborn” i próby znalezienia dla tej płyty jakichś niecodziennych punktów odniesienia to mam kilka luźnych skojarzeń: książki dla dzieci spod pióra Neila Gaimana, filmy Tima Burtona, malarstwo i rzeźba kubistyczna, ale przede wszystkim twórczość artystów pokroju Katarzyny Kozyry (odsyłam do jej projektu „In Art Dreams Come True”). W tym momencie CocoRosie stają się dla mnie bardziej zjawiskiem niż zwyczajnym, muzycznym wykonawcą.

Problem pojawia się dopiero przy, tak zwanej, tradycyjnej analizie stylistycznej utworów z „The Adventures Of Ghosthorse & Stillborn”, bo w tym aspekcie mamy tu naprawdę niezły burdel. Gdzieś spotkałam się z opinią, że to najłatwiej przyswajalna propozycja sióstr Casady. Długo się zastanawiałam, skąd można było wyciągnąć taki wniosek, ale coś w tym jest. To właśnie na tym albumie CocoRosie znalazła się ich najbardziej przebojowa ze wszystkich, pogodna piosenka „Rainbowarriors”, kojarząca się powszechnie, aczkolwiek chyba żartobliwie z produkcjami Timbalanda. Zresztą tych mezaliansów z hip-hopem Bianca i Sierra tym razem zaserwowały nam więcej, bo charakterystyczne beaty słychać w większości utworów (np. jeszcze w „Animals” i „Werewolf”). Bałaganiarstwa w brzmieniu dopełniają utrzymane w klimatach trip-hopowych „Promise”, egzotyczne „Japan”, przywołujące na myśl twórczość Os Mutantes, minimalistyczny utworek „Bloody Twins” z pozytywką jako jedynym instrumentem, przy paru pozycjach powinno pojawić się też skojarzenie z wczesną Björk. Obok nich funkcjonują kompozycje właściwie pozbawione oczywistej melodii, choć wpisujące się w nastrojowy klimat wcześniejszych płyt CocoRosie („Sunshine” czy „Miracle” z pomrukiwaniami Antonego Hegarty'ego). Jakby tego było mało, Sierra sięga do absolutnych początków swojej muzycznej edukacji i prezentuje nam oblicze operowej diwy, wciskając swoje miniarie do utworów, co brzmi naprawdę dziwacznie i intrygująco zarazem.

CocoRosie w ten krajobraz wpisały zróżnicowaną tematykę: śpiewają/rapują o Bogu, o Iraku i bezsensie wojny, sprawach ostatecznych i tych bardziej błahych, skarżą się na maskulinizację współczesnego świata. Pod tym względem świetnie to wszystko współgra z równie niespójną muzyczną warstwą krążka. Magia „The Adventures Of Ghosthorse & Stillborn” jest jednak związana jeszcze z czymś innym – Bianca i Sierra stworzyły płytę, w przypadku której nie ma dwóch identycznych przesłuchań, po każdym kolejnym razie rodzą się nowe wnioski i skojarzenia, pojawiają nowe pola do interpretacji jej formy i treści. Siostry dały nam pudełko z puzzlami i kilka niewinnych wskazówek, jak je złożyć. Do słuchacza należy już reszta zabawy.

Kasia Wolanin (10 kwietnia 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 8/10
Piotr Szwed: 6/10
Kamil J. Bałuk: 4/10
Paweł Sajewicz: 4/10
Średnia z 17 ocen: 6,35/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także