Ocena: 7

Jerry Cantrell

Degradation Trip

Okładka Jerry Cantrell - Degradation Trip

[Roadrunner; 18 czerwca 2002]

O tym, że Jerry Cantrell potrafi pisać wspaniałe utwory nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wystarczy posłuchać którejkolwiek z płyt nieistniejącego już zespołu Alice In Chains, w którym był gitarzystą. Płyta "Degradation Trip" potwierdza jego umiejętności. I chociaż jest to już drugi album solowy Jerry'ego, trudno go oceniać nie porównując do płyt wspomnianego wcześniej zespołu - sporą zasługą Cantrella była popularność Alice In Chains. Do dziś jest on kojarzony z tym zespołem. No i jego nowa płyta nie odbiega aż tak bardzo od tego, co tworzył z przyjaciółmi w Alice'ach...

Materiał jest bardzo ciężki i mroczny - mocne gitary, ciężkie riffy. I od razu rzuca się w uszy charakterystyczny dla Cantrella, grunge'owy styl. Nie brakuje jednak elementu zaskoczenia. Przede wszystkim słychać wyraźną poprawę w porównaniu z poprzednią jego płytą. Może to tylko złudne wrażenie, ale wydaje się, że całość lepiej brzmi i współgra ze sobą. Brzmienie jest cięższe, lepiej dopracowane, wokal wreszcie pasuje do wykonywanej muzyki (na poprzedniej płycie różnie z tym bywało). Z jednej strony to duży krok naprzód, z drugiej powrót do korzeni i doświadczeń nabytych z okresu Alice In Chains. Jerry'emu udało się znaleźć kompromis i nagrać płytę nowoczesną, a jednocześnie nawiązującą do najlepszych wzorów. A co najważniejsze, nie popełnia błędów, takich jak chociażby Stone Temple Pilots, i nie zrzyna bezmyślnie po innych artystach, tylko stara się wypracować swój własny styl.

Zaczyna się od ciężkiego uderzenia i ciężkich słów. "Psychotic Break" wyraźnie nawiązuje do twórczości Alice In Chains, podobnie zresztą jak wiele innych utworów na płycie. Stopniowo zanurzamy się w otchłani dźwięków, jaką przygotował dla nas Jerry. Utwory są agresywne, w średnim lub szybkim tempie. Spokojniej robi się przy "Angel Eyes", a po drodze mamy przecież jeszcze genialny "Anger Rising", wpadający w ucho już po pierwszym przesłuchaniu, głównie dzięki ciekawemu riffowi. "Solitude" to mocny chwyt za gardło i dreszcze na plecach. Dalej jest "Hellbound", który spokojnie mógłby znaleźć się na płycie "Dirt" Alice'ów - jeden z moich ulubionych utworów na płycie. "Give It A Name" to chyba pierwszy kawałek, który przypomina Cantrella z debiutanckiego albumu. Pobrzmiewa trochę muzyka country, która jednak dobrze wkomponowuje się w klimat piosenki. Kolejne utwory nie przynoszą zmiany stylistycznej. Nie, nie jest nudno, raczej nastrojowo. Wpadamy w swego rodzaju trans. Nawet w szybszych utworach, takich jak "She Was My Girl", nie oszczędza nam Cantrell ciężkich gitar. Na koniec mamy jeszcze "Spiderbite" - uderzenie niemalże metalowe (znowu Alice In Chains) i "Locked On", z fajnym riffem i nieco lżejszym brzmieniem. Ukojenie przynosi dopiero "Gone", utwór jakby z innej płyty, jednak wspaniale pasujący do całości jako element wieńczący dzieło... Cisza... Spokój... Ale w umyśle pozostaje dziwny nastrój - delikatny niepokój, lekki strach...

Slowly all the roles we act out become our identity;

And in the end we are what we pretend to be

Od pierwszych tonów płyty aż do jej końca nie pryska ten magiczny, niesamowity klimat. Klimat mroczny, bolesny, pełen niepewności. To jak stłumiony krzyk. Są momenty uspokojenia ("Angel Eyes", "Gone") oraz utwory przygnębiające jeszcze bardziej ("Solitude"). W tym miejscu warto jeszcze podkreślić sporą dojrzałość muzyczną artysty. Jego wokal nie jest porażający, daleko mu do rockowej elity. Potrafi on jednak wydobyć z niego wszystko co najlepsze, zdaje sobie sprawę z mocnych i słabszych stron - i wykorzystuje to. Album stanowi bez wątpienia nierozerwalną całość - zadbano o brzmienie, aranżację, kolejność utworów. Stworzono niemalże arcydzieło. Poszczególne utwory (jak chociażby singlowe "Anger Rising" czy "Angel Eyes") to materiał na hity, ale nieporównywalnie lepiej się ich słucha w kontekście całego albumu. I to jest chyba podstawowa zaleta tej płyty. Jak już się ją włączy, to ciężko jest przestać słuchać. Materiał godny polecenia wszystkim fanom Alice In Chains, Jerry'ego Cantrella, mocnej i ciężkiej muzyki... w zasadzie wszystkim fanom muzyki rockowej.

Płyta została poświęcona pamięci zmarłego wokalisty Alice In Chains - Layne'a Staleya...

Przemysław Nowak (26 marca 2003)

Oceny

Przemysław Nowak: 8/10
Witek Wierzchowski: 7/10
Piotr Wojdat: 5/10
Jakub Radkowski: 3/10
Średnia z 8 ocen: 7,12/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: DzikiBEn
[12 kwietnia 2009]
Genialna plyta! Jerry rzeczywiscie pokazal na niej styl!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także