A Sunny Day In Glasgow
Scribble Mural Comic Journal
[Notenuf; 13 lutego 2007]
A Sunny Day In Glasgow jawi się reinkarnacją Disco Inferno. Niezłą karmę musiał mieć ten legendarny, acz niespecjalnie popularny angielski zespół, bo ich duchowi potomkowie z Philadelphii serwują drugą już, obok Deerhunter, bardzo udaną w tym roku propozycję z gatunku new-shoegaze albo new dream-pop. Eklektyzm Deerhunter konfunduje, eklektyzm A Sunny Day In Glasgow ukazuje zespół zdolnych muzyków, nie tylko kopistów, ale innowatorów w jakimś (nieodkrytym jeszcze) sensie. M83 próbowało na nowo interpretować benedyktyńską robotę Kevina Shieldsa, zanim na drugiej płycie poszli w bezduszne, nieco kiczowate syntezatory, ASDIG rozpoczyna swoją karierę od mniej ambitnego zadania, przenosząc patenty z całego bogatego okresu od połowy lat osiemdziesiątych do połowy następnej dekady. Mowa tu oczywiście o wszelkim graniu post-shoegazowym; 4AD, jak i post-4AD; rockowym, jak i post-rockowym; wreszcie można nawet wspomnieć o Richardzie D. Jamesie zwanym swojsko Aphexem (patrz „No 6. Von Karman Street”).
Mastermind przedsięwzięcia Ben Daniels zaprosił obie siostry bliźniaczki Lauren i Robin, by wykonały za niego całą wokalną stronę płyty, a że głosy mają w zasadzie idealne do wszelkiego dreamowania, posunięcie było strzałem, jak to się mówi W PIŁKARSKIM ŻARGONIE, w dziesiątkę. Pora znów się odwołać do Deerhuntera – podopieczni przezacnej wytwórni Kranky, zjarani bardziej niż szesnastoletnie blondynki po solarium, za często gubili myśl w bezproduktywnych jamach, podczas gdy Daniels bierze się za szycie mało tradycyjnych, ale jednak piosenek. Używa zwykle kilku technik i kilku materiałów, a chyba najwięcej tych z metką „Disco Inferno”. „Będziesz mógł ich znamecheckować”, rzekł Kuba A., gdy usłyszał „5:15 Train”, bo rzeczywiście ten wybijający się utwór leży bardzo blisko „Starbound: All Burnt Out & Nowhere To Go”. Wiem, że to pewnie czytelnikom niewiele mówi, znajomość angielskiego zespołu kuleje w narodzie. Nie tylko polskim zresztą. Specjalnie więc dla naszych czytelników postanowiłem napisać krótki poradnik pt. „Słoneczny dzień w Warszawie”:
Wstajesz, słońce świeci ci prosto w oczy. Czemu akurat teraz? Przez następny dzień będzie wiał wkurzający wiatr. Będziesz szczekał zębami na dworze i pocił się w autobusie. Dlaczego wczoraj w nocy na Dworcu Centralnym gonił cię Ryszard Kalisz i Jerzy Jaskiernia? To był sen, idioto. Mija pięć minut, kiedy ty łudzisz się, że jeszcze zdołasz zasnąć. Coś cię uwiera, znowu spałeś na telefonie. SMS wysłany o 4.30 do koleżanki, której nie widziałeś od kilku lat nie był niestety snem. Portfel jest – impreza była udana. Pozostało ci w nim cztery złote – po co były ostatnie trzy piwa? Postanawiasz pobiec. Wszyscy twoi znajomi mówią, że biegają, ty też tak twierdzisz: od jutra, od piątku, od końca sesji, od wiosny. Może to właśnie dziś jest ten dzień. Mija dwadzieścia minut, podczas których siedziałeś i gapiłeś się w dywan. Pójdziesz nastawić wodę na kawę, o czym za chwilę zapomnisz. Nastawisz ją jeszcze ze trzy razy. Poranek zbliża się ku końcowi. Wczoraj wieczorem było jednak fajnie. Wszystko fajnie, tylko z tym słońcem ci się wydawało. Mgła przed oczami, mgła przed balkonami.